Redakcja: Treningi kickboxingu zaczęła pani mając 15 lat, rok później została wicemistrzynią Europy, a w wieku 17 lat mistrzynią świata. Błyskawiczny i fenomenalny początek kariery, o jakim marzy każda zawodniczka.
Agnieszka Rylik: W podstawówce trenowałam koszykówkę i siatkówkę, ale pisany był mi sport indywidualny, w którym byłabym zdana tylko na siebie i sama odpowiadałabym za wynik. Koleżanki z klasy denerwowały się, kiedy podczas szkolnych rozgrywek krzyczałam na nie po nieudanych zagraniach, uważając, że mogły bardziej się przyłożyć. Pytały: Rylikowa, o co ci chodzi, co za różnica czy wygramy, czy przegramy? Dlatego poszłam w sport indywidualny. Wybawieniem okazały się treningi kickboxingu. Pod koniec lat 80., w moje 15. urodziny, za namową koleżanki poszłyśmy na zajęcia z samoobrony, które de facto okazały się kickboxingiem. W tamtych czasach ten sport był praktycznie nieznany w rodzinnym Kołobrzegu, znacznie więcej mówiło się o karate i taekwondo. Kiedy więc trener zapytał, kto chce zajmować się wyczynowo kickboxingiem, od razu się zgodziłam. Podczas swych pierwszych zawodów, wszechstylowej olimpiady młodzieży w Koszalinie wygrałam wszystkie 4 walki, a każdej z rywalek rozbiłam nos. To nie były słabe dziewczyny, medalistki turniejów taekwondo, ale ja po prostu miałam do tego smykałkę i byłam dobrze ustawiona przez trenera. Mówił, że skoro jestem praworęczna i wszystko na co dzień robię prawą ręką, to będę miała wystawioną ją z przodu jako tę, która ma prowadzić walkę. Niedługo później zdobyłam złoty medal Mistrzostw Polski w light contact. Full contactu kobiet jeszcze wtedy nie było.
Dziś trudno sobie wyobrazić 16-letnią kickboxerkę, która jedzie na seniorski turniej rangi Mistrzostw Świata czy Mistrzostw Europy i dochodzi do finału. W jaki sposób przekonała pani do siebie trenerów reprezentacji?
Jakiś czasu temu obejrzałam wywiad, który był przeprowadzony z Agnieszką Rylik mającą 16 albo 17 lat. Tak, tak, to ja opowiadałam wówczas jak widzę swoją karierę w kickboxingu. Zapowiadałam zdobycia mistrzostwa świata i Europy w light contact, potem sukcesy amatorskie w full contact, aż wreszcie przejście na zawodowe ringi kickboxerskie i wreszcie do profesjonalnego boksu. Miałam wytyczoną ścieżkę sportową i ten plan zrealizowałam. Dlaczego mi się udało? Byłam pewna siebie, a wszystko popierałam ciężką pracą. Od dziecka wszędzie było mnie pełno, prowadziłam szkolne apele, byłam gospodarzem klasy, miała bardzo dobre oceny, dodatkowo uczęszczałam na kółko z biologii i geografii. Byłam wzorową uczennicą, uwielbiałam sport, ale wiedziałam, że mogę robić wszystko.
Trenerów przekonałam swoimi umiejętnościami, chęcią wygrywania, determinacją i wolą walki. W pewnym momencie, jako zaledwie 18-latka, poczułam się bardzo zmęczona ciągłymi zmaganiami o pierwsze miejsce, zamarzyłam o sportowej emeryturze, ale na szczęście szybko mi przeszło.
Mistrzostwa Europy w 1990 roku w Madrycie srebrny medal, potem Mistrzostwa Świata w 1991 roku w Londynie złoty krążek... W kolejnym sezonie złote medale ME w Warnie i Kavali. Sukces w Grecji był pierwszym w wersji full contact, wcześniejsze w formule light contact - a każdy z nich w kategorii wagowej -60kg.
Pamiętam, że trener reprezentacji Andrzej Palacz sceptycznie podchodził do obecności zawodniczek w kadrze, bo wcześniejsze doświadczenia z paniami w kickboxingu nie były zbyt udane. Ale ja to zmieniłam swoimi sukcesami. Mocno wierzył we mnie pierwszy prezes Polskiego Związku Kickboxingu Marek Frysz. Na marginesie, to jemu przekazałam pas "za całokształt", który otrzymałam od organizacji DSF. Pamiętam pierwsze zgrupowanie na stołecznej Akademii Wychowania Fizycznego, 30 zawodników i wchodzi 16-letnia nikomu nieznana zawodniczka. Rachu-ciachu i pokonałam rywalkę, która miała mnie sprawdzić, a była wyznaczona przez trenera kadry. Miałam wejście smoka także z innego powodu - na sali stał "manekin", a ja go potraktowałam takim bocznym kopnięciem, że wybiłam nim szybę. Pojechałam do Madrytu i wywalczyłam srebro Mistrzostw Europy, ale moja finałowa rywalka z Włoch zaraz po walce powiedziała mi, że za rok to ja będę Mistrzynią Świata. I tak się stało. Mam takie fajne zdjęcie sprzed prawie 30 lat, jestem na nim ubrana w charakterystyczne spodnie, a obok Andrzej Palacz i lekarz naszej reprezentacji Robert Śmigielski, który potem 6 razy mnie operował.
W reprezentacji Biało-Czerwonych roiło się wtedy od gwiazd światowego formatu. Zapewne trudno wymienić nazwiska wszystkich znakomitych zawodników, ale kto znalazłby się w trójce tych, których najczęściej pani podpatrywała na treningach?
Kickboxerem światowej klasy, wielokrotnym mistrzem globu i Europy był Piotr Siegoczyński. Niesamowita szybkość, technika - był znakomity w semi- i light contact. Inni wspaniali fighterzy tamtego okresu to Wojciech Wiertel czy nazywany przez nas "Dziadkiem" Bogdan Sawicki. Do Warszawy na treningi z Przemkiem Saletą przyjeżdżał... obecny Mer Kijowa Vitalii Klitschko. Na pewno pamięta wypady naszej grupy do dyskoteki "Relax". Był czas na ciężką pracę i na rozrywkę.
Kolejne sukcesy odnosiła pani w Mistrzostwach Świata i Europy rozgrywanych we Włoszech, Chorwacji, Serbii i Niemczech oraz podczas pamiętnego turnieju w gdańskiej hali Olivia w 1997 roku. Zwiedziła pani dzięki kickboxingowi całą Europę, choć oczywiście najważniejsze były potyczki sportowe.
Mieliśmy też Mistrzostwa Świata w Stanach Zjednoczonych, ale nie zdecydowałam się na wyjazd. Szykowałam się wtedy do zawodowych walk w full contact. Zaczynałam starty w kickboxingu od lekkiego kontaktu, a kończyłam w pełnym. W pewnym momencie skupiłam się tylko na full contakcie.
Doskonale pamiętam wygrany w pierwszej rundzie finał w Mistrzostw Europy w Kavali koło Salonik. Niewiele osób na mnie stawiało, a jednak wygrałam również podczas Mistrzostw Świata w Budapeszcie. Wspomnień jest mnóstwo, bowiem trenowałam kickboxing ponad 11 lat. W 2000 roku podpisałam zawodowy kontrakt bokserski i w tym sporcie też zostałam Mistrzynią Świata.
Polscy kickboxerzy należą do najlepszych w Europie i na świecie, co roku zdobywają wiele medali w najważniejszych imprezach. A wszystko pod kierownictwem Piotra Siegoczyńskiego, który pełni funkcję prezesa Polskiego Związku Kickboxingu.
Piotr był genialnym zawodnikiem i został wspaniałym trenerem. To super mądry gość i bardzo zaangażowany w sprawy kickboxingu. Bardzo się ucieszyłam na wieść, że został szefem Związku. Jest człowiekiem oddanym tej dyscyplinie, bardzo mu zależy na rozwoju kickboxingu. Widać wiele zmian na lepsze, m.in. dzięki współpracy z DSF Challenge. Piotr Siegoczyński ma moje poparcie i o tym wie. Z takimi ludźmi warto współpracować. W pewnym momencie kickboxing był przyduszony, nic ciekawego się nie działo, ale za sprawą osób z pasją, jak Piotrek, to dziś całkiem odmieniony sport. Widać to po liczbie trenujących, po liczbie klubów zrzeszonych w Polskim Związku Kickboxingu. Jestem pod wrażeniem wykonanej pracy.