Redakcja: Dlaczego w jednym z największych polskich miast - Krakowie nastoletnia Monika Florek w drugiej połowie lat 90. wybrała kickboxing, a nie inną dyscyplinę sport?
Monika Florek-Kurianowicz: W szkole jak to w szkole brałam udział w zawodach biegowych oraz grałam koszykówkę. Nie wiązałam z tym dyscyplinami jakieś przyszłości. Jak to często bywa o wszystkim zdecydował przypadek. Na pierwsze treningi poszłam z Agatą Karcz (po mężu Stolarska), późniejszą wielokrotną mistrzynią Polski. Koledzy z osiedla żartowali z nas, że nie nadajemy się, szybko wymiękniemy i damy sobie spokój z kickboxingiem, a tymczasem obie lubiłyśmy rywalizację i pokazałyśmy im jak bardzo się mylą. Najpierw były takie próbne zajęcia, ale spodobało się nam i po miesiącu stoczyłyśmy między sobą pokazową walkę. Trener Jerzy Biniaś z MKS Krak - Sport Kraków był zadowolony i współpraca trwała nie kilka dni czy tygodni, ale wiele lat. Przez pewien czas broniłam barw Tom-Center Piotrków Trybunalski, ale trenowałam wtedy w krakowskim klubie.
Pamięta pani swój pierwszy sukces, który jeszcze bardziej zmotywował do ciężkiej pracy i jednocześnie był taką wielką zachętą do pozostania przy kickboxingu?
Po krótkim okresie treningów, pojechałyśmy na Mistrzostwa Polski, a tym spotkałyśmy starsze dziewczyny, które były dla nas idolkami jak Agnieszka Rylik czy Iwona Guzowska. Pamiętam, że pierwszą walkę wygrałam, a druga była albo o półfinał, albo już o finał. Po niezłym występie przegrałam z Anną Kasprzak. Nie znałam tej rywalki, a okazało się, że jest Mistrzynią Świata. Byłam podbudowana swoją postawą w tym pojedynku, bowiem jak mówię pokazała się z dobrej strony, a przeciwniczka była klasową zawodniczką. Muszę przyznać, że moim dużym atutem były umiejętności techniczne. Psychicznie zawsze byłam mocna, ale dobra technika bardzo się przydawała.
W latach 2005-2007 zdobyła pani 2-krotnie tytuł Mistrzyni Świata i raz Mistrzyni Europy w kickboxingu. To był najlepszy okres w karierze?
Obawiałam się startu w MŚ 2005 w Szeged na Węgrzech, bowiem byłam po operacji barku. Ciężko powiedzieć kiedy nabawiłam się kontuzji, lekarze zdiagnozowali nawykowe zwichnięcie barku, który w pewnym momencie zaczął bardzo mi dokuczać. Wypadał mi podczas różnych zawodów i w końcu trzeba było zdecydować się na zabieg. W trakcie rehabilitacji zaczęłam wzmacniać się kondycyjnie, jeździłam w Tatry, aby pochodzić w górach. To nawet nie były marszobiegi, bo tak nie mogłam trenować, a po prostu długie spacery. Udało mi się przygotować do Mistrzostw Świata, ale nie byłam faworytką. Tymczasem wygrałam trzy walki, w tym finałową z bardzo trudną rywalką z Rosji. I miałam to upragnione złoto. Wcześniej były srebrne i brązowe krążki w full contact i light contact, a na Węgrzech w najmniej oczekiwanym momencie wywalczyłam złoty medal.
Pamięta pani ze szczegółami walkę finałową w kategorii -60kg w formule pełnokontaktowej?
Miałam z tyłu głowy nie tylko ten nieszczęsny bark, ale dodatkowo w trakcie węgierskiego turnieju doznałam kontuzji torebki stawowej. Kostka była bardzo spuchnięta i musieliśmy mocno ją zmrozić, aby wytrzymała z bólem i w ogóle mogła wyjść na ring do decydującej walki. Myślałam, że będę musiała oddać złoto walkowerem, ale na szczęście wytrzymałam, dałam z siebie wszystko i zwyciężyłam.
Lata 2006-2007 to wielkie sukcesy w Portugalii. Najpierw tytuł Mistrzyni Europy w Lizbonie, a potem drugie Mistrzostwo Świata w Coimbrze.
Przez wiele miesięcy byłam niepokonana na międzynarodowej arenie w kategorii -60kg. W portugalskiej stolicy do tytułu mistrzyni Świata dołożyłam tytuł Mistrzyni Europy, a potem pojechałam do Coimbry bronić światowego trofeum. Po sukcesie w Szeged była spełnioną zawodniczką, a tu jeszcze nadarzyła się okazja zostania 2-krotną Mistrzynią Świata. I znów nie spodziewałam się, że uda się triumfować po raz 2 z rzędu. Na pewno pomagało mi to, że wchodząc między liny nie rozpamiętywałam wcześniejszych sukcesów, po prostu byłam bardzo skoncentrowana i robiłam wszystko jak najlepiej potrafię.
Przez całą karierę startowała pani w obu formułach?
Starałyśmy się z Agatą z powodzeniem rywalizować w wersjach light i full contact. Ale kiedy jeszcze doszedł boks amatorski, postanowiłyśmy zrezygnować z walk w lekkim kontakcie. Zdarzało się podczas pojedynków pięściarskich, że na moment zapominałam się i podnosiłam nogę, ale potrafiłem w porę ją opuścić i nigdy nie zostałam zdyskwalifikowana. To był odruch, jednak panowałam nad emocjami. Brało się to z tego, że świetnie udawało mi się łączyć kopnięcia z ciosami bokserskimi i najlepiej odnajdywałam się w kickboxingu.
Najtrudniejsze rywalki w pani karierze?
W Polsce dwa razy miałam okazję walczyć z utytułowaną i doświadczoną Iwoną Guzowską. Raz przegrałam w light, a za drugim razem niejednogłośnie na punkty 1-2 w full contact. Niektórzy różnie mówili, że walka była bardzo równa, że może Iwona wygrała dzięki znanemu nazwisku itd. Ale na spokojnie obejrzałam ten pojedynek na wideo i uważam, że jednak zabrakło mi trochę do zwycięstwa. Może to chodziło o brak pewności siebie. A jeśli chodzi o zagraniczne przeciwniczki, szczególnie wspominam ciężkie boje z Rosjankami. Wygrywałam z nimi, ale te konfrontacje kosztowały mnie mnóstwo zdrowia.
Całą karierę walczyła pani w kategorii -60kg. Nigdy nie było problemów z utrzymaniem wagi?
Nie, nie miałam tego kłopotu. Nie musiałam stosować katorżniczych diet, zwyczajnie miałam komfort polegający na stabilnej wadze. Co ciekawe, po urodzeniu dwójki dzieci jeszcze schudłam i na przykład w ubiegłorocznych Mistrzostwach Polski Służb Mundurowych wystartowałam w K1 Rules w niższej kategorii -56kg.
Dzieci pójdą w ślady mistrzyni kickboxingu Moniki Florek?
Cieszy mnie, że lubią sport. 8-letni Wiktor z sukcesami trenuje pływanie oraz gra w piłkę nożną. Z kolei 7-letnia Aurelia ćwiczy gimnastykę artystyczną. U dzieci jest tak, że mogą jeszcze wiele razy zmienić dyscyplinę, więc niewykluczone, że kiedyś zajmą się kickboxingiem. Wiktor zresztą ma za sobą pewne próby w muay thai i naprawdę fajnie mu wychodziły low kicki. Widać, że ma do tego smykałkę. Ale spokojnie, to jeszcze małe dziecko.
Kiedy dzieci nieco podrosły, pani wróciła na kickboxerski ring. Ale z tego co wiadomo, odezwała się stara kontuzja.
Niestety mimo szczerych chęci i prób, musiałam w pewnym momencie definitywnie odpuścić. Wystartowałam w Międzynarodowym Pucharze Polski w low kicki i znów strzelił mi bark. Jakoś udało się jeszcze ten uraz zaleczyć, ale kiedy podczas kolejnych zawodów znów miałam poważny problem z ręką, ponownie musiałam poddać się operacji i postanowiłam, że to koniec. Nie będę więcej ryzykowała. Osiągnęłam co chciałam, a lata lecą i nie można nic robić na siłę. Poza tym pozostał uraz psychiczny. Dziś mam czas na fitness, spokojniejsze sportowe rozrywki. Brałam też udział w biegach na 10 km. Planowaliśmy ze znajomym wziąć udział w zawodach triathlonowych, ale to oznaczałoby kilka miesięcy solidnych przygotowań, a pracując zawodowo to nie takie proste. Na co dzień jestem policjantką, pracuję w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Ale do biegania wrócę, już zaplanowaliśmy na przyszły rok start z dziećmi w biegu ze specjalnymi przeszkodami.
Skąd w pani życiu sportowym wziął się boks?
Zawsze czułam głód walki i szukałam przygód. W pięściarstwie też mi szło nieźle, zdobyłem wiele medali Mistrzostw Polski Seniorek w każdym kolorze w wadze lekkiej -60kg. Dostąpiłam też zaszczytu reprezentowania Polski w premierowym występie Biało-Czerwonych w Mistrzostwach Europy w 2003 roku w węgierskim Pecs. W pierwszej walce przegrałam z miejscową zawodniczką Edina Pezdany 14:18. Boks lubiłam, ale źle się w nim czułam, bo mnie ciągnęło do ciosów pięściarskich, ale i do kopnięć. Dlatego zawsze na pierwszym miejscu był kickboxing. I podczas zawodów w tym sporcie poznałam swojego męża. Przyjechał z Tomkiem Sararą, to byli koledzy z jednego osiedla, potem zaczęliśmy się spotykać i zostaliśmy małżeństwem.