Kariera amatorska przepustką do wielkich wyzwań na zawodowych ringach
Redakcja: Dość późno rozpoczął pan karierę w kickboxingu, a mimo to osiągnął pan wiele sukcesów na amatorskich i zawodowych ringach w Polsce i za granicą.
Rafał Dudek: Zawsze byłem aktywny, ćwiczyłem na siłowni, grałem w piłkę nożną, ale na początku tego stulecia nie było takich możliwości dla dzieci i młodzieży, jak obecnie. Dostęp był ograniczony, dla młodego chłopaka barierą były finanse, poza tym kickboxing nie był tak popularny jak to dzisiaj ma miejsce. Dlatego za czasów szkoły najbardziej liczyły się wspomniane siłownia i futbol. Grałem w trampkarzach w dwóch klubach - Starcie i Helenie Nowy Sącz. Występowałem na pozycji bramkarza, miałem do tego smykałkę, ale – uprzedzając pytanie – żadne więzy rodzinne nie łączą mnie ze znakomitym bramkarzem Jerzym Dudkiem. Na pewno nie miałbym takiej kariery między słupkami.
Pamięta pan swoje pierwsze turnieje kickboxerskie? Więcej było zwycięstw czy porażek?
Późno zacząłem trenować stricte kickboxing, miałem ok. 17-18 lat, a w pierwszych zawodach wystartowałem chyba jako 19- lub 20-latek. W rodzinnym mieście mój pierwszy trener Andrzej Śliwa zorganizował Otwarte Mistrzostwa Polski full contact. K-1 Rules i low kick praktycznie były wtedy nie znane. Pamiętam, że początkowo wygrywałem sporo walk przed czasem, byłem w ringu takim jeźdźcem bez głowy. Chciałem cały czas atakować i nokautować rywali. Ale podczas drugiego występu turniejowego, a były to Młodzieżowe Mistrzostwa Polski, w finale klasę pokazał Michał Głogowski. Przekonałem się, że jeszcze wiele mam do nauczenia w tym sporcie, a defensywa jest równie ważna jak ofensywa.
Nie startował pan w kadetach oraz juniorach. Tego doświadczenia z młodszych kategorii brakowało na początku seniorskich występów?
Tak, muszę przyznać, że wiele razy miałem pecha podczas Mistrzostw Polski, bowiem przegrywałem półfinały czy finały z zawodnikami o wiele bardziej doświadczonymi, z dużo większym stażem w tym sporcie. Długo czekałem na prawdziwe sukcesy, ale w końcu doczekałem się zwycięstwa w MP, dwukrotnie także stanąłem na najniższym stopniu podium Mistrzostw Europy, raz w K-1, raz w low kicku.
Walki amatorskie okazały się przepustką do kariery zawodowej?
Przede wszystkim zdobywa się niezbędne doświadczenie i pewność siebie. Z każdym kolejnym pojedynkiem ma się poczucie coraz większej wartości, ponieważ umiejętności są coraz lepsze. Jako zawodowiec, mając bagaż doświadczeń w postaci 108 walk amatorskich, w tym 74 wygranych, nie odczuwałem tak ogromnej presji. Niby są to inne walki, inna punktacja, a jednak wiedziałem jak się zachować i jak sobie poradzić. Zaraz po udanych dla mnie ME w 2012 roku w Turcji, gdzie wywalczyłem wspomniany drugi brązowy medal, ówczesny prezes Polskiego Związku Kickboxingu Andrzej Palacz pomógł mi i dzięki jego kontaktom otrzymałem od federacji WAKO możliwość rywalizacji w Trynidadzie i Tobago. Gdyby nie sukces w Mistrzostwach Europy, nie zostałbym zauważony i nie poleciał na drugi koniec świata. Niedługo później skoncentrowałem się na profesjonalnych pojedynkach.
Z amatorskim kickboxingiem nigdy pan jednak nie zerwał. Od wielu lat prowadzi pan klub Fight House w Nowym Sączu, a podopieczni odnoszą mnóstwo sukcesów.
Założenie klubu było odpowiedzią na rosnące zainteresowanie sportami walki. Chcieliśmy stworzyć najlepszą w regionie bazę treningową, gdzie każdy mógłby pod okiem doświadczonych instruktorów poznać od podstaw i następnie doskonalić swoje umiejętności w różnych sportach walki. Poza tym po wyjeździe Andrzeja Śliwy brakowało odpowiedniego klubu w Nowym Sączu. Jeździliśmy przez dłuższy czas z innymi kickboxerami do trenera Tomasza Mamulskiego do Krakowa, zresztą staramy się kontynuować współpracę.
- Początkowo próbowałem łączyć rolę zawodnika i trenera na zawodach, dwa razy miało to miejsce podczas MP K-1 Rules, m.in. w 2012 roku w Świebodzicach, gdzie zostałem uznany najlepszym kickboxerem turnieju. Bardzo ciężko było to pogodzić, niektórzy chłopaki debiutowali, więc im było jeszcze trudniej. Co prawda miałem pomoc jeśli chodzi o narożnik, ale zawsze denerwowałem się bardziej pojedynkami podopiecznych, niż własnymi.
Jak dziś funkcjonuje nowosądecki klub?
Naszą koronną dyscypliną jest kickboxing i na niego stawiamy. Ale też mamy zajęcia dla najmłodszych z gimnastyki, dla pań, dla starszych - brazylijskie ju-jitsu. Na wzór holenderski prowadzimy treningi dla grupy osób po 30-40. roku życia, którzy chcą się poruszać. Wiele osób przychodzi na inne zajęcia, a przy okazji ogląda kickboxing i widzi, że ten sport jest wspaniały. To zdecydowanie najlepsza reklama kickboxingu, kiedy widzi się go naocznie, fajna sprawa. Łącznie Fight House pracuje dziewięciu trenerów, którzy w profesjonalny sposób zadbają o każdą osobę.
Jakie wyniki uzyskiwali kickboxerzy Klubu Sportowego FIGHT HOUSE Nowy Sącz w 2018 roku?
Jestem bardzo zadowolony z osiągnięć, zdobywamy medale Mistrzostw Polski, np. podczas turnieju w Legnicy wicemistrzem kraju seniorów w low kicku został Marcin Mazurkiewicz (-81kg), złoty medal w juniorach starszych wywalczył Tomasz Brotoń (-75kg), a brązowy Bartosz Wójcik (-57kg). W MP K-1 Rules w Warszawie na najniższym stopniu podium stanęli Tomek Brotoń w wadze -75kg, Bartek Wójcik tym razem w kategorii -60kg i Daniel Majka w -67kg. Niecały miesiąc temu startowaliśmy także w MP Oriental Rules w Starachowicach, gdzie brąz w seniorach zdobył Marcin Mazurkiewicz (-81kg), a drugi w juniorach starszych był Daniel Majka (-67kg). Natomiast w kick-light weteranów w wadze -94kg zwyciężył Mirosław Smętek.
Cieszy mnie, że wielu trenujących potrafi połączyć naukę z występami w kickboxingu. Zdarza się, że pomagam załatwić pracę zawodową, by dana osoba mogła pozostać przy sporcie. Myślę, że jestem lubiany i rozpoznawany w Nowym Sączu i regionie, dlatego ludzie mi też pomagają poprzez oferty zatrudnienia jeśli zachodzi taka potrzeba. Takie fajne wzajemne relacje w małym środowisku są czymś bardzo ważnym.
Wspomniał pan o doświadczeniach holenderskich. Jak długo trwa współpraca z tamtejszym klubem Mike’s Gym?
Wiele lat temu dostałem zapytanie, czy zastąpię Leszka Kołtuna i wystąpię na gali Angels Of Fire w Płocku. Czasu było niewiele, ale ja zawsze jestem w dobrej formie, nie zaniedbuję treningów, dlatego przyjąłem wyzwanie. Moim rywalem był Murthell Groenhart, późniejszy Mistrz K-1 Max i Mistrz Glory. Zaprezentowałem się korzystnie, a o tej walce mówiło się, że wyglądała jakby była na śmierć i życie. Holendrzy zaproponowali mi współpracę i jednocześnie wyrazili zdziwienie, że na co dzień nie mam trenera. Dobrze, że już wtedy dobrze mówiłem po angielsku, zdecydowanie łatwiej było mi utrzymać kontakt, zresztą kilka godzin przed naszą rozmową też rozmawialiśmy ws. kolejnej walki. Niesamowicie zżyłem się z teamem w Holandii, spotykamy się też prywatnie. Jeżdżę tam od ponad 10 lat i pozostanę im wierny, nie zmienię ośrodka treningowego w Holandii. W Polsce przy okazji gal, np. DSF Challenge pomaga mi Tomek Mamulski, a na co dzień w Nowym Sączu mam chłopaków na wysokim poziomie, o których wspominałem, i z którymi mogę potarczować.
Walczył pan we wspomnianym Trynidadzie i Tobago, Stanach Zjednoczonych, Japonii, Tajlandii czy Maroku. Wszyscy podkreślają, że Rafał Dudek jest gwarancją jakości i dobrego przygotowania.
Wielokrotnie brałem walki z bardzo silnymi rywalami z różnych cenionych federacji. Nie było chętnych na takie pojedynki, a ja się decydowałem bez względu na to czy miałem rywalizować w USA, Tokio, na Koh Samui, w Marrakeszu czy Antwerpii i Hadze. I już na miejscu okazywało się, że Rafał Dudek, nieznany chłopak z nieznanej Polski, potrafi wysoko zawiesić poprzeczkę, a niektórych znokautować. Miłe wspomnienia mam z Trynidadu i Tobago, podobnie jak z Tajlandii, gdzie uczestniczyłem w specjalnym programie Reality Show. W Maroku w ogromnej dyskotece wygrałem z ich świetnym zawodnikiem i takich sukcesów było sporo. Szalona była podróż do japońskiej stolicy, gdzie po 20 godzinach lotu wyszedłem do walki z Hyroyaki Suzuki, ale nie w swojej kategorii, tylko 65kg. To było wręcz szalone, ale dałem radę i pokazałem bardzo dobry kickboxing, choć tam walczyliśmy na innych, tamtejszych zasadach. Dozwolone były łokcie, dźwignie, duszenie, lecz tylko na stojąco. To był bój na obalenia i jak podliczono, ja obalałem słynnego Japończyka 11 razy, a ten zapaśnik mnie 9 razy.
Jakie są najbliższe sportowe cele i wyzwania?
Zazwyczaj unikam już starć z Polakami, ale zapewne na DSF Challenge powalczę z rodakiem i moim zadaniem jest zdobycie pasa mistrzowskiego. Chciałbym zaistnieć w świecie, wciąż siedzi we mnie nieudana, z różnych przyczyn, amerykańska przygoda. Nie powiedziałem ostatniego słowa i marzę o powrocie do Stanów Zjednoczonych. Spokojnie mogę powalczyć jeszcze 2-3 lata na wysokim poziomie, w marcu skończę 35 lat, więc jeszcze wiele przede mną ciekawych walk i w Polsce, i w Holandii, i w odleglejszych zakątkach. Cieszę się, że uporałem się z anemią. Miałem poważny problem ze zdrowiem, na szczęście to już przeszłość. Na dziś mam stoczone 144 walki amatorskie i zawodowe, 96 wygrałem, więc celuję w przekroczenie granicy 100 zwycięstw.
Jak ocenia pan pracę prezesa PZKB Piotra Siegoczyńskiego, byłego wielokrotnego Mistrza Świata i Europy?
To legendarna postać polskiego kickboxingu, na pewno jego ogromne osiągnięcia w sporcie jako zawodnika przełożyły się na wielkie sukcesy w roli trenera. Wychował wielu mistrzów w kilku formułach, wiele osób dużo mu zawdzięcza. Osobiście jestem zdania, że prezes Związku powinien mieć za sobą karierę jako zawodnik czy trener, ponieważ rozumie potrzeby i problemy naszego środowiska. Jako prezes Piotr Siegoczyński robi dużo dobrego, stara się rozwijać dyscyplinę, wprowadza zmiany idące z duchem czasu, a to cieszy mnie najbardziej.