Po dwa srebrne medale Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy oraz po dwa brązowe krążki z obydwu wielkich imprez mistrzowskich - to Pani wspaniała sportowa wizytówka.
Jestem spełniona jako zawodniczka w kickboxingu i bardzo się cieszę z osiągnięć krajowych i międzynarodowych. Srebro Mistrzostw Europy zdobyłam w 2006 roku w Lizbonie w formule semi contact, czyli dzisiejszym pointfightingu. Natomiast w 2013 roku zostałam wicemistrzynią świata w tureckiej Antalyi w pointfightingu. W pierwszym finale przegrałam z doświadczoną rywalką z Węgier, z którą w karierze wielokrotnie się spotykałam i kilka razy ją pokonałam. Siedem lat później z kolei w MŚ lepsza okazała się przeciwniczka z Grecji. Cóż, po latach trzeba powiedzieć, że trochę zabrakło mi umiejętności, bo zawsze byłam odpowiednio przygotowana do każdych zawodów i pod tym względem nie mam sobie nic do zarzucenia. Na najniższym stopniu podium stanęłam w MŚ w 2007 roku w portugalskiej Coimbrze i rok później w ME w bułgarskiej Warnie.
Mocno doskwiera brak w kolekcji złotych medali MŚ i ME?
Nie, wcale nie. Oczywiście zaszczytem byłoby wywalczenie tytułów Mistrzyni Świata i Europy, ale to się niestety nie udało. Nie żałuję jednak żadnych sportowych decyzji, tak jak mówiłam zawsze wychodziłam na matę gotowa do rywalizacji do ostatniej sekundy, po prostu więcej się nie dało zrobić. A co do złotych krążków, sześć czy siedem razy wygrywałam Puchar Świata, więc to taka pewna rekompensata braku zwycięstwa w najważniejszych imprezach mistrzowskich.
Trzy medale zdobyła Pani w barwach KS Piaseczno, później pod szyldem KS X Fight Piaseczno w wadze -60kg, a ostatni – po 5-letniej przerwie – w -55kg. Co przesądziło o zmianie kategorii?
Pierwsze starty miałam w wadze -50kg, ale musiałam zbijać po 5 kilogramów przed turniejami, dlatego nie miało to sensu. Później walczyłam w kategoriach -55kg i -60kg – w Pucharach Świata w obydwu wagach, bo była taka możliwość. Podobne warunki fizyczne miała Dorota Godzina, obie jesteśmy dosyć wysokie, więc w pewnym momencie postanowiłyśmy się „podzielić”. Dorota występowała w wadze -55kg w light contact czy pointfightingu, a ja w wadze -60kg. Byłam w niej nieco lżejsza od rywalek, ale szybsza od nich, do tego miałam długi zasięg ramion i dawałam radę.
Kiedy definitywnie postanowiła Pani zakończyć starty w kickboxingu?
Jeszcze po pamiętnych MŚ w Turcji przez 2 lata startowałam w ojczyźnie i zagranicą. Wywalczyłam kolejne tytuły Mistrzyni Polski i pod koniec listopada 2015 roku pojechałam na MŚ WAKO do Dublina. Pierwszą walkę wygrałam z Norweżką, a w ćwierćfinale przegrałam z Brytyjką, która sięgnęła ostatecznie po brąz. Muszę przyznać, że już wtedy głowę miałam zaprzątniętą pracą trenerską i wiedziałam, że to raczej mój ostatni start. Poza tym młode rywalki były niesamowicie zdeterminowane i głodne zwycięstw. A ja zdawałam sobie sprawę, że nie będę mogła łączyć kariery zawodniczej z funkcją szkoleniowca. Energia i uwaga nie mogą być podzielone, jeśli myśli się o największych sukcesach. Trzeba skoncentrować się na jednych działaniach. Wiedziałam, że będę trenerką na 100 proc.
Długo przygotowywała się Pani do pracy szkoleniowej?
Już kiedy rozpoczynałam studia pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim, myślałam o stworzeniu przedszkola sportowego. Czerpię przyjemność z pracy w roli trenerki, z pracy z dziećmi, dlatego taki był początkowy plan. Ale potem mocno wkręciłam się w kickboxing i zdecydowałam, że chcę pójść w tym kierunku. Akademia Ninja powstała pięć lat temu jako sekcja należąca do klubu X Fight Piaseczno. Teraz jesteśmy na etapie już samodzielnej działalności, od lutego treningi będą prowadzone na Ursynowie w nowym miejscu przy ulicy Koński Jar 6. Z moim narzeczonym będziemy trenować dzieci, młodzież i dorosłych. Najmłodsi dotąd mieli po 5 lat, a teraz chcemy rozpoczynać zajęcia z dziećmi 3-letnimi. Poza kickboxingiem, będzie także boks i brazylijskie ju-jitsu.
Wracając do Pani startów w pointfightingu. Czy nie korciło aby spróbować czego nowego, powalczyć w innych formułach?
Śmieję się, że formuła semi contact, czyli dziś pointfighting, była stworzona dla mnie. To wersja bardzo szybka, dynamiczna, ale też czytelna dla oglądającego walkę kibica. Punkty są cały czas widoczne na tablicy, można kontrolować przebieg pojedynku. Wielu trenerów mówi, że pointfighting to szachy na macie i z tym się zgadzam. Trzeba cały czas myśleć, kombinować, szukać nowych rozwiązań. Samo parcie do przodu nie wystarczy do wygrania. A jeśli straci się na początku kilka punktów, wówczas z niezłej klasy rywalem ciężko później odrobić. Dlatego od pierwszej sekundy trzeba być niezwykle skoncentrowanym i celnym, bo należy czysto trafiać.
Co jeszcze wyróżnia pointfighting w całym kickboxingu?
To świetna wersja dla dzieci, które chcą trenować kickboxing. Wszystkie inne formuły, jak full contact, low kick, K-1 Rules itd. są w pewien sposób podobne do siebie, a pointfighting jest całkiem inny. Nie chodzi tylko o ustawienie boczne, podczas gdy w pozostałych obserwujemy takie klasyczne, czyli frontalne. Porównałabym to z biegami, gdzie sprint na 100 m to coś zupełnie odmiennego od maratonu. W przypadku dzieci praktycznie nie ma kontuzji w pointfightingu. To bezpieczna formuła, a jednocześnie mocno wciągająca i rozwijająca. Decyzje podejmowane są w ułamku sekundy, a oczywiście muszą być trafne, bo w przeciwnym razie przeciwnik to wykorzysta.
Czyli Pani podopieczni nie powinni raczej łączyć startów w np. dwóch formułach?
Jestem zdania, że jeśli chce się być mistrzem, to trzeba skoncentrować działania na jednym zadaniu, w tym przypadku pointfightingu. Przypuśćmy, że ktoś ma 5 jednostek treningowych w okresie kilku dni. Gdyby chciał trenować dwie wersje, musiałby ten czas podzielić na dwa i mogłoby się okazać podczas zawodów, że jest niewystarczająco przygotowany i niewystarczająco dobry, by każdego pokonać. Oczywiście zdarzają się bardzo wyjątkowe osoby, jak Dorota Godzina, które są w stanie skutecznie rywalizować na najwyższym poziomie w kilku formułach.
Jak wygląda obecnie praca z reprezentacją Polski kadetów? Jakie są różnice w porównaniu do szkolenia klubowego?
Jeśli chodzi o pracę w klubie mogą obserwować efekty z dnia na dzień, widzę jakie postępy robią moi młodzi podopieczni. Mam ogromny wpływ na ich rozwój. W kadrze spotykamy się oczywiście znacznie rzadziej, choć to też zmienia się na plus. We współpracy z Polskim Związkiem Kickboxingu, zaczęliśmy organizować comiesięczne otwarte konsultacje szkoleniowe dla kadetów. W ten sposób mam większą możliwość wprowadzenia swoich pomysłów, choć z drugiej strony nie zamierzam wszystko robić po swojemu, bo ja wiem wszystko najlepiej. Cieszę się, że inni trenerzy mi zaufali. Wiedzą, że mam doświadczenie jako zawodniczka, że jeździłam na zagraniczne seminaria, że ciągle się dokształcam. Na bieżąco oglądam walki z udziałem najlepszych, podpatruję ich rozwiązania w walce, bo te nieznane wcześniej „myczki” ciągle się pojawiają. Moim atutem jest skoncentrowanie tylko i wyłącznie na pointfightingu. Wielu świetnych trenerów z całego kraju wychowuje i przygotowuje zawodników, a ja w reprezentacji ze swoim sztabem doszlifowuję ich talenty.
Jak daleko najlepsze europejskie drużyny narodowe „uciekły” naszej reprezentacji?
W pointfightingu dominują Węgrzy i Włosi, ale dystans dzielący nie jest przepaścią. Oczywiście są małe szanse, aby z dnia na dzień zacząć z nimi seryjnie wygrywać, na to potrzeba mnóstwo czasu i pracy. Co turniej zdobywamy po 3 medale i w jednej chwili nie skoczymy na pułap 20 medali, bo to niemożliwe. Ale dzięki konsultacjom, zgrupowaniom widać, że kadeci nabierają umiejętności i mocno idą do przodu. Moją ambicją jest zdobywanie więcej niż 3 medali przez polskich reprezentantów na turniejach mistrzowskich. Z myślą o szybkim rozwoju i częstych konfrontacjach z zagranicznymi przeciwnikami, nasi podopieczni z Akademii Ninja już w najbliższy weekend udają się na zawody pod nazwą Złota Rękawica do Włoch.
Od wielu lat współpracuje Pani z Piotrem Siegoczyńskim, kiedyś znakomitym zawodnikiem, potem cenionym trenerem, dziś prezesem Polskiego Związku Kickboxingu.
Kiedy wraz z koleżanką zaczynałyśmy przygodę z kickboxingiem, szukałyśmy na początek klubu, w którym możemy zatrzymać się na dłużej. Po wpisaniu do internetu, okazało się, że najwięcej razy pojawia się nazwisko Piotra Siegoczyńskiego i w ten sposób przygnało nas do niego na Ursynów. Zaczęłam poznawać jego dokonania sportowe, oglądać walki i muszę przyznać, że mamy świetny kontakt. Nie wstydzę się tego mówić, w pewnym momencie Piotr Siegoczyński został moim drugim tatą. To człowiek bardzo zaangażowany w działania na rzecz kickboxingu. Wykonuje świetna pracę i widać zmiany na lepsze, a jednym z przykładów organizacja konsultacji szkoleniowych na taką skalę, współorganizacja gal zawodowych itd. Mniej już zajmuje się trenerką, bo jego zawodnicy dorośli i pomagają mu w kwestiach szkoleniowych, a on może swoją energię skupić na organizacji, na wdrażaniu nowych pomysłów, których mu nie brakuje. Piotr potrafi dotrzeć do innych, namówić do współpracy, to człowiek, który świetnie kieruje grupą ludzi.