Redakcja: Kiedy kickboxing zagościł w życiu Marty Chojnoskiej?
Marta Chojnoska: Pochodzę z Płocka, gdzie w wieku 8 lat zaczęłam treningi judo. Największym sukcesem było wicemistrzostwo Polski kategorii -32kg wśród chyba młodziczek, to było tak dawno temu. Ćwiczyłam ten sport przez ok. 12 lat do końcówki liceum, a w międzyczasie startowałam także w Sanda, czyli formule będącej połączeniem judo i kickboxingu. W dorobku mam tytuł mistrza kraju i Mistrzyni Świata. Wszystko ewoluowało w moim sportowym życiu, w pewnym momencie po prostu zakochałam się w kickboxingu. Miłość do tej dyscypliny wciąż jest ogromna, zresztą niebawem znów zaprezentuję się kibicom podczas Mistrzostw Polski.
To będzie niespodzianka dla fanów kickboxingu, ale ujawnimy ją w dalszej części rozmowy. Porozmawiajmy o pani sukcesach na kickboxerskich ringach w koronnej formule K-1.
W 2009 roku, mając 23 lata, pojechałam na swoje pierwsze Mistrzostwa Polski według zasad K-1, które odbyły się w Zgorzelcu. Stres był bardzo duży - nowy sport, nowe wyzwanie, mimo że byłam już ukształtowaną zawodniczką, nie żadną "surową" debiutantką. Pamiętam, że jedną z wygranych walk stoczyłam z bardzo wymagającą podopieczną trenera Tomasza Mamulskiego. Ostatecznie stanęłam na najwyższym stopniu podium.
Można powiedzieć, że to było "Wejście Smoka" do kickboxingu, bowiem w ciągu 3 lat, między 2009 a 2012 rokiem, zdobyła pani złoty i srebrny medal Mistrzostw Świata oraz dwa brązowe medale Mistrzostw Europy.
Po raz pierwszy w finale MŚ wystąpiłam w 2009 roku w austriackim Villach, w niezwykle malowniczo położonym miasteczku znanym ze skoków narciarskich. Co zawsze podkreślam, to fakt, że mieliśmy wtedy bardzo zgraną kadrę narodową. Wieczorami spotykaliśmy się, mnóstwo rozmawialiśmy, graliśmy w karty w tysiąca. Trzymaliśmy się razem, byliśmy jak wielka rodzina. Nie mówię, że teraz nie ma zgrania w reprezentacji, bo przecież od dawna nie ma mnie w niej, ale tamte lata były wyjątkowe. Na wszelkich zawodach czy obozach za każdym razem dzieliłam pokój z Pauliną Bieć. Zresztą to tej pory z większością z tych osób utrzymuję kontakt, spotykamy się co jakiś czas, a przynajmniej do siebie dzwonimy czy piszemy. Jeśli chodzi o moją kategorię -56kg, zawsze było w niej sporo dziewczyn - czy w Mistrzostwach Polski czy w Mistrzostwach Świata lub Europy. Rywalizowałyśmy ze sobą, ale też poznawałyśmy się prywatnie, jak np. z jedną z czeskich zawodniczek. Z nią też mam fajny kontakt, mimo że osobiście już nie walczy.
Przed 10 laty srebrne krążki w K-1 Rules wywalczyli także Michał Królik (-54kg) i Marcin Parcheta (-71kg), a najważniejszy ze złotego kruszcu Izuagbe Ugonoh (-91kg).
W 2011 roku w macedońskim Skopje spełniłam swoje marzenie i zdobyłam mistrzostwo świata. Satysfakcja była tym większa, bowiem w finale pokonałam Rosjankę, a dla nas, reprezentantów Polski, zawsze najtrudniejszymi przeciwnikami byli reprezentanci Rosji. To był wyjątkowo ciężki bój, rywalka z Rosji walczyła nieczysto, dostawałam łokciami, a na dodatek nieładnie zachowała się w stosunku do sędziego. Generalnie byłam niesamowicie szczęśliwa po tym pojedynku, byłam Mistrzynią Świata! W następnym roku w Turcji powtórzyłam sukces z sezonu 2010 z Azerbejdżanu i do kolekcji dołożyłam jeszcze brąz Mistrzostw Europy. Na koncie miałam również zwycięstwa w Pucharze Świata, pierwsze odniosłam w austriackim Innsbrucku, gdzie już wkrótce po latach przerwy znów będę rywalizowała.
W latach 2012-2013 stoczyła pani dwa pojedynki w mieszanych sztukach walki dla KSW.
Federacja KSW chciała wprowadzić walki kobiet na swoje gale, stąd propozycja. Takich propozycji nie odrzuca się, dlatego na KSW 19 stanęłam do konfrontacji z Pauliną Suską i wygrałam w zaledwie 42 sekundy. Sama była bardzo zaskoczona błyskawicznym triumfem.
Kolejną rywalką była Karolina Kowalkiewicz, która zwracała uwagę, że ma pani "rewelacyjną stójkę i bardzo dobre judo".
Niestety, drugą walkę w MMA przegrałam, a dziś mogłabym gdybać, co by się stało, gdybym podeszła do potyczki z zimną głową itd. Nie ma co tego wracać. Na pewno to był trudniejszy bój od pierwszego. A jeśli chodzi o ostatnią walkę, sprzed kilku dni, to była ciekawa historia. Otóż jednego dnia dostałem ofertę konfrontacji z Karoliną Owczarz, następnego dnia podpisałam umowę, a po tygodniu już byłam w klatce. Rywalka miała zapewne 3 miesiące na przygotowania, a ja można powiedzieć, że nie byłam w specjalistycznym treningu. Jednak nie wypadłam najgorzej, o czym świadczy niejednogłośny werdykt 2:1 na korzyść Karoliny. Mam nadzieję, że dostanę jeszcze szansę od KSW, lecz po odpowiednich przygotowaniach.
Wracamy do zapowiadanej niespodzianki i możemy oficjalnie poinformować, że Marta Chojnoska - zawodniczka walcząca dla KSW, FEN czy KOK, wraca do kickboxingu!
Przed 3 laty urodziłam córeczkę Stefanię, jeszcze wcześniej przeprowadziłam się do Łodzi i na pewien czas "zniknęłam" z kickboxingu. Ale strasznie tęskniłam za moją formułą K-1 i wreszcie nadarzyła się możliwość ponownego występu w Mistrzostwach Polski K-1 Rules w Sanoku. Koło się zatoczyło. Na treningi zaczęłam chodzić przed 1,5 roku, jak już dziecko nieco podrosło. Jesienią poprzedniego roku stoczyłam zawodową walkę w K-1, w której pokonałam rywalkę z Ukrainy. Później nie było żadnych propozycji, aż do momentu szalonej oferty z KSW.
Za 3 tygodnie powalczy pani o medal, a czy kategoria wagowa bez zmian?
W kickboxingu amatorskim zawsze walczyłam w kategorii -56kg i tak pozostanie, z kolei pojedynki zawodowe miałam w mniejszych limitach -54kg, -55kg. Bardzo się cieszę, że znów będą miała możliwość rywalizowania w Mistrzostwach Polski. Wracam bo mam ochotę, chcę walczyć i zwyciężać. Jest mi miło, że w kickboxingu są tak wspaniali ludzie jak trenerzy Witold Kostka, Zbigniew Prych, wcześniej w kadrze pracowałam z innymi znakomitymi szkoleniowcami - Tomaszem Skrzypkiem i Tomaszem Mamulskim. Teraz będzie nowa kadra Polski, nowi zawodnicy, choć część osób już poznałam przy okazji treningów reprezentantów na zgrupowaniach w Łodzi w FitFabric, gdzie na co dzień pracuję jako instruktor.
Jakie cele stawia przed sobą Marta Chojnoska?
Wracam z jednym nastawieniem - chcę być znów najlepszą zawodniczką w wadze -56kg. Zdobycie po raz drugi mistrzostwa świata jest wielkim marzeniem, a do tego zwycięstwo w Austrii - wszystko w K-1. A potem jak się uda, może trafię do federacji Glory? Wysoko stawiam sobie poprzeczkę i zawsze tak było, i tak zostanie.
W polskim low kicku w tej kategorii najmocniejsza jest Iwona Nieroda, z kolei w K-1 - Ewa Pietrzykowska. Z Iwoną wiele razy sparowałyśmy, latem zeszłego roku razem pracowałyśmy, byłam u niej w klubie Diament Pstrągowa. Natomiast z Ewą nigdy nawet nie sparowałyśmy.
W jakiej formule zamierza pani walczyć podczas jesiennych Mistrzostw Świata?
Zdecydowanie w K-1 Rules, czyli w tej, w której czuję się najlepiej. Jest dla mnie idealna, dla mojego stylu walki. W dawnych latach mój klub był nastawiony na K-1 i muay thai, dlatego nie ćwiczyłam formuł na macie. Jak wspomniałam kategorii wagowej też nie zmienię. Z nowym trenerem reprezentacji Zbigniewem Prychem widzieliśmy się parę tygodni temu. Zresztą jeśli chodzi o kickboxing, wraca także Monika Prażyńska. Już za kilka dni wspólnie wybieramy się do Sanoka.
Przygotowywała się pani do MP w Łodzi czy jeździła pani do innych miast?
W Łodzi trenuję w Octopusie i FitFabric, moim szkoleniowcem jest Adrian Dziarnowski, a jeździłam także do Warszawy i Katowic.
Jakie jest pani zdanie na temat prezesa Polskiego Związku Kickboxingu Piotra Siegoczyńskiego, bardzo utytułowanego zawodnika.
To człowiek z pasją, który chce zrobić jak najwięcej dobrego dla polskiego kickboxingu. Podczas pamiętnych Mistrzostw Świata w Austrii był też ze swoimi podopiecznymi. Bardzo fajny i serdeczny człowiek. W PZKB zachodzi wiele zmian na lepsze.
Sposób na spędzanie wolnego czasu?
Mam sporą biblioteczkę, a w niej książki biograficzne, historyczne i inne. Czytanie jest dla mnie relaksem. W wolnych chwilach lubię spotkać się z koleżankami.