Redakcja: Od początku kariery amatorskiej uzyskiwał Pan bardzo dobre wyniki, a najlepsze to wicemistrzostwo świata full contact w Belgradzie w 2001 roku i cztery lata później w Szegedzie.
Mariusz Ziętek: Po raz pierwszy do finału Mistrzostw Świata doszedłem w wadze -67kg, zaś na Węgrzech startowałem w kategorii -71kg. Obie walki były wyrównane, a bliżej złota byłem w dzisiejszej stolicy Serbii. Ten sukces nie był moim pierwszym, bowiem w 1999 roku mając 21 lat zadebiutowałem w MŚ we włoskim Caorle, gdzie po wygraniu trzech pojedynków przegrałem półfinał i zdobyłem brązowy medal. Z pewnością jest mały niedosyt z powodu braku złota z największych zawodów amatorskich globu, ale z drugiej strony jeśli doznawałem porażki to tylko z Mistrzem Świata. Więc nie ma się czego wstydzić. Wielu kolegów z naszej i innych reprezentacji jeździło na imprezy mistrzowskie z myślą o podium, a nigdy im się nie udało. Z rywali chyba najczęściej walczyłem z Rosjaninem Gulbajewem, z którym przegrałem 3-krotnie, ale jeden werdykt był szczególnie dziwny podczas Mistrzostw Europy. Czułem się zwycięzcą tamtego pojedynku. W debiucie w międzynarodowym turnieju przed 20 laty wygrywałem z zawodnikami z Rosji i Ukrainy, a przegrałem z Norwegiem. Później ciężko szło mi w potyczkach z kickboxerami zza wschodniej granicy.
Mistrzem Świata został Pan natomiast na zawodowych ringach.
Pierwszy tytuł WKN wywalczyłem w 2002 roku na gali w szkockim Dundee w Szkocji, gdzie pokonałem przed czasem, już w 6 rundzie, miejscowego zawodnika. Trzy lata później powtórzyłem osiągnięcie we Francji, gdzie z kolei zremisowałem ze światnym Francuzem Herve Busonerem, co oznaczało, że pas zostaje u mnie. Co ciekawe, nigdy nie otrzymałem kasety wideo, ale też nigdzie nie znalazłem nagrania z tej walki. Podobno materiał zaginął, a że nie było transmisji telewizyjnej, to nic nie pozostało. Taka jest wersja oficjalna. Jedno nie ulega wątpliwości, to ja wygrałem wysoko na punkty, a remis był ukłonem dla kickboxera gospodarzy. Pewnie gdyby chcieli zrobić maksymalny przekręt, wówczas jemu daliby zwycięstwo, lecz na szczęście tego nie uczyniono.
W tamtym czasie sukcesy odnosił również pański młodszy brat Robert Ziętek.
Oprócz medali w międzynarodowych imprezach mistrzowskich, Robert był również mistrzem i wicemistrzem Polski w boksie kategorii młodzieżowców i juniorów. Karierę skończył dość wcześniej, a dziś wspólnie prowadzimy klub Ziętek Team Kalisz. W dawnych latach dużo razem trenowaliśmy, świetnie się znaliśmy, ale oczywiście nie było możliwości, abyśmy jako bracia rywalizowali ze sobą w oficjalnej walce. Poza tym Robert zawsze był kategorię wyżej, ja startowałem w 67kg, a on 71kg i potem 75kg.
Wasze zainteresowanie kickboxingiem zaczęło się w rodzinnej miejscowości Przystajnia, gdzie podobno podglądaliście starszych kolegów trenujących w miejscowej remizie Ochotniczej Straży Pożarnej.
Tak, to było pod koniec lat 80. ubiegłego stulecia. W takich wioskach każdy chciał być prawdziwym wojownikiem, a to były czasy m.in. Bruce Lee. Dużo mówiło się i słyszało o Polakach Marku Piotrowskim czy Piotrze Siegoczyńskim, obecnym prezesie Polskiego Związku Kickboxingu. Nie wiedziałem jego walk na żywo, ale ze słyszenia wiem, że przecierał szlaki, zdobywał wielkie tytuły i był rewelacyjnym zawodnikiem, bardzo dynamicznym i świetnym technicznie. Swego czasu byłem na jego szkoleniu i widziałem jak pokazuje techniki, wielka klasa szczególnie jeśli chodzi o pracę nóg.
My, bardzo młodzi ludzie, to co zobaczyliśmy na zajęciach starszych zawodników sami próbowaliśmy odwzorowywać na własnych treningach, gdzieś tam na podwórkach czy w ogrodach. Na drzewach zawieszaliśmy worki i kopaliśmy oraz uderzaliśmy. Worki oczywiście były własnej roboty, takie zwykłe po ziemniakach czy zbożu. Wsypywało się piasek i trociny i mieliśmy je bardzo twarde. Ale zdarzyło się także, że kolega przyniósł futerał na gitarę i z niego też zrobiliśmy worek treningowy.
Dlaczego z Przystajni wyjechał Pan do Kalisza, a nie do Sieradza czy Ostrowa Wielkopolskiego. Odległość od domu była mniej więcej taka sama.
Przede wszystkim jako mieszkaniec Przystajni byłem związany z Kaliszem. Administracyjnie należeliśmy wtedy do nieistniejącego już województwa kaliskiego, a dziś jesteśmy w powiecie kaliskim. Oczywiście to nie decydowało, ale faktycznie edukację na etapie szkoły średniej podjąłem w Kaliszu i tam trafiłem do szkółki kickboxerskiej. Rozpocząłem profesjonalne treningi pod okiem Andrzeja Żarneckiego i Jerzego Radomskiego. Trenowałem też w Ostrowie, tak ponadto ćwiczyłem na siłowni, kontynuowałem naukę, a i sporą część rodziny miałem w tym mieście. Licencjat magistra uzyskałem w Opatówku, a w Sieradzu skończyłem studia nauczycielskie. Moje zdobywanie wykształcenie trwało prawie do 30. roku życia, ale zawziąłem się, że będę miał wykształcenie wyższe, gdyż było to pewnego rodzaju zabezpieczenie w dorosłym życiu. Był taki moment w sportowej karierze, że doznałem złamania kciuku, nie mogłem trenować, a i z pracą była ciężko, dlatego szukałem swojego miejsca. Wyjechałem do pracy do Niemiec, tam trafiłem do gospodarstwa rolnego, potem wróciłem do Polski, udało się pokończyć szkoły i po pewnym czasie znów walczyć w ringu.
Gdzie najczęściej można Pana spotkać? Pytam, bo KS Ziętek ma sekcję kickboxingu i boksu w kilku miastach i miejscowościach.
Pod naszym szyldem trenują zawodnicy i zawodnicy w Kaliszu, Brzezinach, Opatówku i Błaszkach. Ze względów proceduralnych jeden to klub KS Ziętek Team Kalisz, a drugi KS Ziętek Team Brzeziny.
Gdzie odnalazł Pan takich zawodników jak Aleksander Stawirej, Robert Niedźwiedzki czy Sebastian Kusz, medalistów Mistrzostw Świata czy Europy?
Alek Stawirej pochodzi z gminy Brąszewice, Robert Niedźwiedzki z Błaszek, a Sebastian Kusz z miejscowości Szczytniki. O talenty, które pochodzą z mniejszych czy większych miejscowości coraz trudniej, w ogóle kiedyś na zajęciach mieliśmy pełen sale, a teraz trzeba wiele zabiegów, aby zachęcić dzieci i młodzież do sportu. I chodzi o każdą dyscyplinę.
Zawsze Pan walczył w full contact i również uczy głównie walki w pełnym kontakcie?
Prowadzimy zajęcia z bratem i Bartoszem Gromadą w klubie kickboxingu full contact i boksu, a sam rywalizowałem także w semi i light contact. Nie uczestniczyłem w zawodach z niskimi kopnięciami, poniżej pasa. Raz, że wersja low kick była wtedy mało znana, a poza tym mnie za bardzo nie interesowały kopnięcia na udo. Marzył o tym i prawdziwym specjalistą stał się zaś mój kolega Filip Rządek. Kopał po szafkach itd., aby tylko utwardzać piszczele. W ramach różnych przygotowań pomagaliśmy sobie, wcielałem się w rolę jego sparingpartnera w low kicku, jednak nie chciałem walczyć w tej formule. To było nie dla mnie.
Wielkim zaskoczeniem był Pana start w Mistrzostwach Polski full contact w 2017 roku w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie wrócił Pan na mistrzowski tron po 10 latach przerwy. To był 8 złoty medal. W kolejnym sezonie sam organizował Pan Mistrzostwa Polski, lecz już nie walczył.
Gdybym nie był organizatorem turnieju, chętnie bym powalczył w ringu. Kiedyś stoczyłem walkę zawodową na swojej gali, ale wiem, że pracy organizacyjnej podczas Mistrzostw Polski jest tak dużo, że ciężko to jeszcze połączyć z własnym startem. A ja lubię osobiście wszystkiego dopilnować, dlatego byłem już tylko w roli trenera-organizatora.
Mimo 40-tego roku życia na karku walczył Pan w latach 2016-2017 także w MP w boksie.
W 2016 roku wystąpiłem w Sokółce, a w kolejnym sezonie w Człopie. Więcej nie mogłem, gdyż obowiązuje limit wieku w olimpijskim pięściarstwie. Dobrze wspominam, mimo porażki z reprezentantem kraju Kamilem Holką, turniej na Podlasiu. Byłem praktycznie bez sparingów, a mimo to fajnie się zaprezentowałem i byłem chwalony przez innych zawodników i trenerów. Dostałem więcej gratulacji niż pewnie otrzymałbym za złoto. Nie spodziewano się, że przeboksuję 3 rundy w dobrym tempie.
Kto był Pana najgroźniejszym krajowym przeciwnikiem w kickboxingu?
Z Robertem Nowakiem przegrałem dwa razy, ale na pewno wynikało to z tego, że walczyłem z nim w wyższej, jego wadze. Przed MŚ czy ME nie zbijałem wagi, dlatego rywalizowałem w kategorii Roberta. Natomiast aż 3-krotnie pokonałem innego niezłego zawodnika Rafała Jackiewicza. Co do walk z Nowakiem, z pewnością były brzydkie, ale mnóstwo o sobie wiedzieliśmy i więcej było klinczowania od ciosów.
Czym dla Pana jest kickboxing?
To moja pasja i sposób na życie. Byłem zawodnikiem, teraz trenerem, także organizatorem, poza tym produkujemy sprzęt sportowy, np. szyjemy worki, ale też wynajmujemy profesjonalne ringi itp. Staram się jak najwięcej czasu poświęcać rodzinie, która właśnie się powiększyła. Na początku lipca na świat przyszło moje czwarte dziecko.