Redakcja: Jaki był dla pana sportowo ostatni rok?
Arkadiusz Kaszuba (Rzeszowski Klub Sportów Walki Rzeszów): Poprzedni rok był dla mnie pod względem sportowym zupełnie… inny od wcześniejszych, ponieważ 2019 rok był czasem zmian sportowych. Rozpocząłem poznawać nowe płaszczyzny walki, ale ilość kontuzji, które się przez lata nawarstwiły i powoli zaczęły wychodzić sprawiły, że musiałem nauczyć się mądrzejszego i bardziej świadomego podejścia do sportu oraz słuchania swojego ciała.
Z jednej strony zdobył pan tytuł zawodowego Mistrza Polski K1 Rules, ale z drugiej zabrakło złota w turniejach o Mistrzostwo Polski w formułach K1 i low kick.
W MP K1 Rules w Sanoku wygrałem walki z Adamem Urbaniakiem i Szymonem Majem, a w półfinale przegrałem z Danielem Kolasińskim z Palestry Warszawa. Z kolei dwa tygodnie wcześniej w Nowym Targu w MP w low kicku sięgnąłem po srebro, po finałowej porażce z Maksymilianem Bratkowiczem z Gym Fight Wrocław. We wcześniejszych rundach pokonałem Szymona Maja, Damiana Walucha i w półfinale Dominika Kaletę. Poza wspomnianymi krajowymi turniejami mistrzowskimi, startowałem również w Pucharze Świata w Budapeszcie, gdzie jednak nie osiągnąłem strefy medalowej.
Brak złotego medalu w obu turniejach MP sprawił, że zabrakło pana w ubiegłorocznych Mistrzostwach Świata? To mocno podrażniło pana ambicje pod kątem nowego sezonu?
Nie, moje ambicje zostały nienaruszone, a fakt, że nie zdobyłem złotego medalu w obu formułach sprawił, że dostałem jeszcze większą motywację do mądrzejszego treningu.
Ma pan na myśli rozmaite kłopoty zdrowotne? Wspomniał pan o kontuzjach, z którymi borykał się w ostatnim czasie.
Tak jak powiedziałem, nawarstwienie się wieloletnich kontuzji sprawiło, że cały zeszły rok niestety był bardzo obfity w urazy. Na każdej z wymienionych imprez musiałem się z nimi zmagać. Oczywiście na pewno nie tylko ja, bowiem jak wiemy kontuzje to ogromna bolączka zawodników z różnych sportów walki.
W Mysiadle podczas “Lesznowola Kickboxing Fight” wywalczył pan tytuł zawodowego Mistrza Polski K1 Rules w wadze -81kg. Proszę opowiedzieć o walce z Rafałem Kamińskim (Kickboxing Team Sejny). Wcześniej walczyliście ze sobą?
Nie, nigdy wcześniej nie rywalizowaliśmy między sobą. Wspominam ten pojedynek dobrze, ponieważ był twardy, widowiskowy i mógł się podobać zgromadzonym kibicom. To był pokaz dobrego kickboxingu. Mówiłem że zeszły rok był „bogaty” w kontuzje i w tej walce też ich nie zabrakło. Na początku trzeciej rundy naderwałem mięsień łydki, co było kolejnym problemem. Tym bardziej bardziej mnie cieszy zwycięstwo, gdyż mimo problemów zdołałem przewalczyć do końca i zwyciężyć.
Wracając do Mistrzostw Polski, z racji bliskości pańskiego Rzeszowa i Sanoka oraz ze względu na formułę K1, najbardziej prestiżowe były dla pana mistrzostwa w K1?
Owszem impreza w K1 na Podkarpaciu niedaleko mojego rodzinnego miasta sprawiła, że była to bardzo prestiżowa impreza dla mnie. W półfinale, o czym rozmawialiśmy, spotkałem z Danielem Kolasińskim, świetnym zawodnikiem, który dobrze wykonał swoją pracę rozczytując mnie. Dlatego wygrał i awansował do finały. Przyznaję, to była jedna z kilku walk w karierze, w której rywalizowałem totalnie jak inna osoba, nie Arkadiusz Kaszuba, i nie czułem rytmu tej ringowej potyczki.
Awans do strefy medalowej w obydwu kwietniowych zawodach był formalnością, czy to były bardzo trudne pojedynki? Pytam, bowiem jest pan medalistą Mistrzostw Świata i Europy i po tych sukcesach za każdym razem będzie pan zaliczany do grona faworytów.
W żaden sposób nie lekceważyłem przeciwników i nie były to łatwe walki. W przypadku zwycięskich pojedynków moje wieloletnie doświadczenie zaprocentowało. W dużej mierze dzięki niemu mogłem rozegrać walki po swojej myśli i wygrać.
W Nowym Targu stworzyliście z Maksem Bratkowiczem ciekawy finał – dwóch bardzo utytułowanych zawodników. Co przesądziło o przegranej?
Tak, zgodzę się był to ciekawy finał. W walce z Maksem zaskoczyła mnie jego szybkość, była to fajna walka, chociaż przyznaję, że praktycznie nie miałem okresu sparingowego przed tym turniejem i tym samym nie mogłem wyczuć dystansu do Maksa. Dobrze to wykorzystał, trzymając mnie na dystans i punktując.
Ile ma pan łącznie tytułów Mistrza i Wicemistrza Polski w kickboxingu?
Wywalczyłem dwa złote krążki w Mistrzostwach Polski, zaś łącznie w finałach walczyłem sześciokrotnie, czyli srebrnych krążków mam cztery w dorobku.
Od ilu lat trenuje pan kickboxing w Rzeszowskim Klubie Sportów Walki?
W tym roku skończę 25 lat, a kickboxing trenuję już dziewięć. Od samego początku jestem w tym samym klubie i u tego samego trenera, czyli Wiesława Kani.
Pierwszym sukcesem był tytuł Mistrza Świata Juniorów w 2012 roku w Bratysławie w low kicku w wadze -81kg? Pamięta pan tamte walki, która zdecydowanie najtrudniejsza?
Jasne, pamiętam bardzo dobrze, była to dla mnie pierwsza impreza rangi mistrzowskiej. Nie ukrywam, najtrudniejszą walką w turnieju był dla mnie finał z reprezentantem Rosji. Dostałem wtedy ogromne wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół, którzy przyjechali dla mnie do stolicy Słowacji i tym samym nie było innej opcji niż wygrana. Musiałem zwyciężyć i stanąć na najwyższym stopniu podium.
Z tymi rywalami później spotkał się pan w seniorach?
Spotkałem się jeszcze dwa razy z przeciwnikiem, z którym walczyłem pierwszą walkę na Mistrzostwach Świata, reprezentantem Czech Danielem Navarą. Z innymi już nie.
Minęło osiem lat od tego wydarzenia zakończonego złotem, a pan cały czas w tej samej kategorii -81kg. Jaka jest tajemnica utrzymania wagi, a może dużo pan zbija kilogramów?
81 kg jest moją naturalną wagą i na zawody zbijam maksymalnie 2-3 kg, a zdarzało się, że nie musiałem nic zbijać. Dlatego nie jest dla mnie wielkim problemem utrzymać tę kategorię. Nie zamierzam przenosić się do -86kg, bo byłbym znacznie lżejszy od innych zawodników.
Pana największe osiągnięcia to Wicemistrzostwo Świata w 2015 roku w Belgradzie w K1 Rules i brąz Mistrzostw Europy w 2016 roku w słoweńskim Mariborze w tej samej formule. Proszę opowiedzieć o tych turniejach, czy medale były niespodzianką, czy zaliczany był pan do kandydatów do podium?
Sądzę, że byłem dla wielu osób kompletnie nieznanym młodym zawodnikiem z Polski. Oni nic nie wiedzieli o mnie, ja nie znałem ich, ale miałem jasno sprecyzowane zadanie – wejść do ringu i robić swoje. Akurat kwestia rozstawienia i wcześniejszych tytułów nie miała znacznie, bowiem o ile pamiętam wszystkich nas było 16 w wadze -81kg, więc zaczynaliśmy od tej samej rundy 1/8 finału, a do finału trzeba było wygrać trzy walki. Element zaskoczenie przydał się, lecz w moim przypadku ważne były też nieustępliwość, nieugiętność, determinacja i niesamowita wola zwyciężania. Low kickami ustawiałem sobie walki w K1. Poza tym cechcowała mnie w tych walkach duża zrywność, tj. bardzo dynamicznie wykonywałem poszczególne techniki. W każdym pojedynku pokazałem wysoką jakość sportową, ale nie ma co mówić o zaskoczeniu, jechałem na te zawody pozytywnie nastawiony i z myślą o końcowym sukcesie. Chciałbym też dobrze się bawić, bo przecież faworytem nie byłem. Bardzo mocno wspieraliśmy się wtedy z kolegą z kadry narodowej Jankiem Lodzikiem. On zdobył brąz, ja srebro, więc obaj mieliśmy zasłużone medale.
Niedosytem był brązowy krążek rok później w ME?
Podczas tego turnieju dopadła mnie choroba, mocno się przeziębiłem i w ogóle nie mogłem skupić się na walkach. Na pewno byłem zawiedziony, że nie dostałem się do finału i nie mam złota, ale patrząc na okoliczności brąz był dobrym rezultatem. Cieszyłem się też, że kilka miesięcy później będą miał okazję wystartować na Igrzyskach Sportów Nieolimpijskich.
Wielkim wydarzeniem dla polskiego kickboxingu były zawody The World Games we Wrocławiu. Obaj z Michałem Turyńskim wygraliście walki ćwierćfinałowe, ale z powodu kontuzji nie mogliście walczyć o trofeum. Co to był za uraz i jak długo pan pauzował?
To był pechowy turniej. Bardzo długo i solidnie przygotowywałem się do prestiżowej imprezy, czułem, że jestem w świetnej dyspozycji. Chciałem wypaść jak najlepiej i sporo czasu podporządkowałem tylko wrocławskim zawodom. Niestety w walce ćwierćfinałowej doszło do złamania szczęki, a mimo to wygrałem, chociaż każdy pewnie domyśla się jak mogłem się czuć. Lekarze przeprowadzili pierwszy zabieg polegający na wkręceniu różnych śrub itd., a potem była już właściwa, bardzo nieprzyjemna operacja. Jak się okazało, kontuzji nie doznałem po żadnym ciosie. Po prostu miałem ukryte dwie ósemki na dole szczęści i te zęby „zjadły” moje kości. W pewnym momencie były one bardzo delikatne i tylko pech sprawił, że wszystko „puściło” właśnie na The World Games. Gdybym dostał jakiś lekki cios to byłoby to samo.
W 2021 roku kolejna edycja tych Igrzysk w amerykańskim mieście Birmingham. Powalczy pan o wyjazd?
Na dziś postanowiłem, że zmieniam specjalizację i spróbuję swych sił w Mieszanych Sztukach Walki. Do debiutu przygotowuję się do Londynie. Mam nadzieję, że wielu kibiców kickboxingu będzie mnie wspierało w MMA. Chcę wykorzystać szansę, która się nadarzyła.
Czym się pan ostatnio zajmował w Rzeszowie?
Studiowałem matematykę na Uniwersytecie Rzeszowskim. Zawsze lubiłem przedmioty ścisłe, a inną moją pasją jest rysunek. Posługuję się ołówkami różnej twardości i tworzę prace na dużych kartkach, krajobrazy, Dragon Ball itd.