Fundacja Mistrzom Sportu
Masters
18.Dywizja Zmechanizowana im. gen. broni Tadeusza

GŁÓWNI PARTNERZY

Quanta cars
Fight Time
Gorący potok
VOYTEX
OCTAGON - polska marka sportowa

PARTNERZY

"Kobiety w Polskim Związku Kickboxingu": Paulina Frankowska, medalistka Mistrzostw Świata i Europy

28.02.2020
"Kobiety w Polskim Związku Kickboxingu": Paulina Frankowska, medalistka Mistrzostw Świata i Europy
"Kobiety w Polskim Związku Kickboxingu": Paulina Frankowska, medalistka Mistrzostw Świata i Europy
Redakcja: Równo 10 lat temu została pani Wicemistrzynią Europy w kick light, ale już wcześniej zadebiutowała pani w seniorskich Mistrzostwach Świata.

Paulina Frankowska: W 2008 roku mając zaledwie 19 lat wystartowałam w MŚ w Guimaraes. Byłam jedną z najmłodszych zawodniczek w całym turnieju. Pierwszą walkę w light contact w kat. -65kg wygrałam z rywalką z Norwegii, którą atakowałam - zdaniem naocznych obserwatorów - niczym pies spuszczony z łańcucha. O wejście do strefy medalowej w Portugalii przegrałam z utytułowaną Austriaczką Nicole Trimmel. Nie miałam wtedy żadnych szans, była po prostu lepsza i strasznie mnie zlała. Odczułam to mocniej niż po sparingach z dużo cięższymi ode mnie chłopakami. A zanim zdobyłam srebro ME, kilka miesięcy wcześniej zwyciężyłam w Pucharze Świata kick light we Włoszech. Zostałam także uznana najlepszą zawodniczką tej formuły. Co ciekawe, o wyróżnienie "Bestfighterki” dowiedziałam się... po roku na kolejnym PŚ z broszury informacyjnej nt. imprez WAKO. Przepływ informacji nie był na tym poziomie, co obecnie. W tym drugim występie sięgnęłam po srebro. To był bardzo dobry sprawdzian przed ME kick light w Grecji oraz light contact w Azerbejdżanie.

Z jakim nastawieniem i nadziejami jechała pani do Grecji?
Miałam dużo większe nadzieje na podium niż 2 lata wcześniej. Bardzo przyczyniły się do tego wygrane na Pucharze Świata i Pucharze Polski. Walki wygrywałam wtedy dzięki moim koronnym akcjom, czyli kopnięciem bocznym i slajdem na głowę. Maciej Domińczak, ówczesny trener kadry, był świadkiem niezwykle ekspresowej punktacji u sędziów po zastosowaniu tej drugiej techniki. Dopiero w finale nieznacznie pokonała mnie zawodniczka z Francji, która później triumfowała również na ME w low kicku.

Kolejny sezon i znów sukces - brąz MŚ w kick light. Jak po latach wspomina pani turniej w Skopje?
Byłam solidnie przygotowana, praktycznie całe wakacje spędziłam na obozach sportowych, a wcześniejsze wygrane sprawiły, że miałam w sobie dużo pewności. Mimo podium byłam na siebie bardzo zła, ponieważ złoto miałam prawie w kieszeni. W półfinale przez trzy rundy wygrywałam wyraźnie na punkty i... poczułam się za wcześnie triumfatorką. Brak koncentracji i rozluźnienie doprowadziły do porażki. Nagle „beng”! Ekran zgasł, tło się wyszarzyło i zobaczyłam tylko 2:1 na korzyść Węgierki. Do tej pory nie wiem jak to skomentować. Dostałam ogromną nauczkę na przyszłość. Podczas tego samego turnieju byłam świadkiem odwrotnej sytuacji, gdy Michał Mączka z Gdańska w ciągu ostatnich 9 sekund wygrał wydawało się przegrany finał MŚ. Pozytywem wyjazdu do Macedonii był start w light contact, mimo braku krążka. Ponownie skrzyżowałam rękawice z Trimmel i tym razem momentami miałam przewagę i „wsadziłam” kilka kopniaków na głowę. Miałam wrażenie, że walka wcale nie odbywa się na zasadach lekkiego kontaktu. Trener Piotr Siegoczyński powtarzał w narożniku, abym mocno zadawała ciosy, bo przeciwniczka używa całej siły, a sędziowie nie zwracają na to uwagi. W rezultacie pojedynek zakończył się 2:1 dla Trimmel, co dla mnie było małym sukcesem.

Najlepsze wyniki uzyskiwała pani w kick light? Z czego to wynikało?
Wszystkie formuły w kickboxingu rządzą się innymi zasadami. Nie można powiedzieć, że w jednej jest łatwiej, a w drugiej trudniej. Trenowałam w klubach wyspecjalizowanych w szkoleniu pod kątem formuł planszowych (pointfighting i light contact), dlatego startowanie na tatami, a nie ringu, przynajmniej na początku mojej kariery sportowej. W trakcie nabierania doświadczenia rywalizowałam i na planszy: pointfighting, light contact i kick light, jak również w ringu: full contact, low kick i K1. Największe sukcesy uzyskiwałam jednak w wersji kick light.

W innych formułach było trudniej?
Nie powiedziałabym, chociaż na arenach zagranicznych w pointfightingu i light contact była większa liczba zawodniczek w porównaniu do innych formuł. Sam start, czy trenowanie twardszych formuł nie było dla mnie trudniejsze. Miałam wręcz wrażenie, że są one łatwiejsze do skoordynowania tylko, że bardziej brutalne i wymagające większej siły. Ale to mi pasowało. Na macie dominowała jednak szybkość. W poincie czy lighcie trzeba było zachowywać ogromną czujność, mieć bardzo szybkie nogi i w ogóle szybką reakcje na ruch przeciwnika. W ringu teoretycznie też, ale bardziej liczyła się siła ciosu i stabilność. Wiele zależy od naszych naturalnych predyspozycji, sposobu szkolenia, obciążenia psychicznego, zdrowia, etc. Jednym z czynników determinujących sukces jest odpowiednio nastawiona psychika, nad czym pracuje się latami. Mnie od zawsze podobały się bardziej formuły ringowe i od początku chciałam w nich startować, ale wyszło inaczej.

Jaki był dla pani sportowo rok 2012?
Był to dla mnie intensywny rok, zarówno od strony sportowej, osobistej, jak i zawodowej. Zmieniłam kategorię na -60kg, zmieniłam klub i dostałam pierwszą poważniejszą pracę. Oprócz udanych startów na MP, stoczyłam pierwszą zawodową walkę w full contact, a miało to miejsce w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zgodziłam się walczyć w dużo wyższym limicie -70kg. Pokonałam rywalkę z Kielc, a potem pojedynek pokazał Canal+. W MP K1 Rules o złoto przegrałam z utytułowaną Kingą Siwą. Z kolei w PŚ w Rimini zdobyłam brąz. Miałam solidne całoroczne przygotowania do ME. Efektem ciężkiej pracy był złoty medal kick light w najbardziej obleganej kat. -60kg. Te zawody będę pamiętać do końca życia, nie tylko ze względu na wynik sportowy, ale też z uwagi na bariery jakie postawiło mi życie. Miałam mordercze zrzucanie wagi, za co mogę winić tryb mojego ówczesnego życia i siebie - 8 godzin pracy na etacie w korporacji, potem prowadzenie zajęć w klubie fitness, a na końcu swój trening późnym wieczorem. W dni robocze wychodziłam z domu ok. 6:40, a wracałam o 23:50, a nie mieszkałam w Warszawie, dojeżdżałam komunikacją zza Piaseczna. Weekendami studiowałam lub jeździłam na zawody. Byłam wycieńczona takim trybem życia i w końcu się to na mnie odbiło. Nie polecam nikomu zrzucenia 5 kg w dobę na całkowitym odwodnieniu. Teraz jestem mądrzejsza o swoje doświadczenie i wiedzę, ale wtedy był to mój jedyny sposób. Wygrałam 4 walki, w finale pokonując Bułgarkę Albenę Sitnilską, wielokrotną mistrzynię w kickboxingu i takewon-do. Dzięki wygranej otrzymałam pierwsze stypendium z Ministerstwa Sportu. To było moje największe osiągnięcie nie tylko na podium, ale też osobiste. Nie wiem czy kiedykolwiek udałoby mi się jeszcze pogodzić ze sobą tyle obowiązków. Byłam wtedy bardzo mocno zdeterminowana.

Co sprawiło, że zmieniła pani kategorię, a w międzyczasie i klub?
W kategorii -60kg było więcej zawodniczek, a medal na MŚ lub ME dawał mi szansę na stypendium. Drugi powód do zmiany wagi związany był też z moim naturalnym obniżeniem masy ciała na przełomie 2011 i 2012 roku. Barwy klubu z KS Nadstal na X Fight Piaseczno zmieniłam z prostej przyczyny. Pracowałam i nie byłam w stanie dojeżdżać z Warszawy do Cendrowic na 17:30, nie miałam też już z kim trenować. Aby się rozwijać potrzebowałam ćwiczyć więcej i z lepszymi od siebie.

Kolejne wielkie osiągnięcia międzynarodowe to brązowe medale MŚ 2013 w Turcji i ME 2014 ponownie na Słowenii.
Mimo że do zawodów byłam równie dobrze przygotowana, a wagę zrobiłam z dużo większym wyprzedzeniem, obydwa starty nie poszły po mojej myśli. W 1/8 finału w Antalyi pokonałam wyraźnie Słowaczkę Lucię Camrovą, w 1/4 finału rywalkę z Turcji, a o wejście do finału ponownie spotkałam się z Albeną Sitnilską. W moim odczuciu walka nie była do końca sędziowana fair, przeciwniczka unikała wymiany ciosów, przewracała się co chwilę po kopnięciach i odwracała, na co sędziowie nie zwracali uwagi. Czułam, że nie mogę nic zrobić, aby przyznawali mi punkty. Rok później w Mariborze miałam ciężkie pojedynki taktyczne. W półfinale rywalizowałam z szybką Włoszką wywodzącą się z pointfightingu i to była równa walka. W końcówce zaryzykowałam kilkoma „starymi sztuczkami”, kilka zwodów i szybki atak. To zdecydowało o moim zwycięstwie. W półfinale ponownie zmierzyłam się z Lucią Camrovą. Jej postawa była ogromnym zaskoczeniem, była przygotowana na każdą moją akcję. Solidnie odrobiła pracę domową i rozgryzła mnie.

W 2015 roku była pani w Dublinie, ale nie startowała w MŚ.
Powodem absencji była poważna kontuzja kolana - zerwanie więzadła krzyżowego. Doznałam jej na MP light contact w momencie, gdy rywalka z Leszna wykonała niedozwoloną technikę, na którą nie byłam przygotowana. To przekreśliło moje wszystkie plany i marzenia związane ze startami zarówno w walkach amatorskich, jak i zawodowych, na które też miałam wówczas szanse. Po operacji bardzo długo dochodziłam do siebie. Na sali treningowej pozwolono mi pojawić się dopiero w październiku, ale było już za mało czasu, aby nadgonić przygotowania. Nie mogłam sobie darować, że nie pojadę na MŚ w full contact, ponieważ bardzo zżyłam się z całą kadrą. Postanowiłam, że skoro nie mogę wystartować to chociaż będę obecna w innej roli. Po pierwszym zgrupowaniu wpadłam na pomysł utworzenia fanpagea Poland Full Contact Team. Aby na nim relacjonować osiągnięcia zawodników i po prostu pokazywać nasze wartości. Żadna kadra nie robiła tego wcześniej. Z uwagi na to, że od lat zajmowałam się marketingiem internetowym wiedziałam jakie korzyści mogą z tego płynąć. Do Irlandii pojechałam w roli „dziennikarza”, który na bieżąco robi zdjęcia i podsumowania poszczególnych dni. Na ile mogłam starałam się też wspierać zawodników, nagrywać ich walki, tarczować itd.

Później nie wróciła już do pani do MŚ czy ME?
Próbowałam wrócić i na początku 2016 roku wystartowałam na PŚ Irish Open w full contact. Wygrałam 2 walki, w tym z utytułowaną włoską mistrzynią Cristine Caruzo. To była najtrudniejsza przeciwniczka w kategorii -65kg. Niestety odnowiła mi się kontuzja kolana i musiałam zrezygnować. Takim akcentem zakończyły się moje starty w kickboxingu. Po tym turnieju wielokrotnie wracałam na salę treningową, trenowałam, sparowałam itd., ale co chwilę albo odnawiał się uraz lub pojawiały nowe. Uznałam, że są to pewnego rodzaju znaki ostrzegawcze, aby po prostu odpocząć i od tamtej pory nie wystartowałam w zawodach. W głębi duszy jestem pełna żalu za to jak potoczyła się moja ścieżka sportowa. Mój potencjał nie został w pełni wykorzystany.

Czym się obecnie pani zajmuje?
Od 2012 roku zajmuję się ogólnie mówiąc marketingiem internetowym. Pracowałam w kilku dużych korporacjach dla globalnych brandów oraz w mniejszych domach mediowych, agencjach reklamowych i startupie. Prowadziłam działania wizerunkowe, sprzedażowe oraz brandingowe. To tak naprawdę w wielkim skrócie. Od 8 lat po pracy rozwijałam też swoją pasję trenerską. W Warszawie jestem trenerem personalnym, jedną z niewielu instruktorek kickboxingu i instruktorką systemu Flexible Steel. Od 2013 roku sama trenuję też siłowo z kettlebells wg. metodologii Strong First i rozwijam się sportowo biorąc co jakiś czas udział w różnych szkoleniach i warsztatach. Współpracuję głównie z kobietami, prowadzę damską sekcję kickboxingu, treningi personalne oraz motoryczne dla młodych sportowców. Po cichu marzę o stworzenia własnego klubu sportowego, gdzie znajdzie się miejsce dla każdej grupy wiekowej. A czy wrócę do walk? To zależy od propozycji.

Którzy trenerzy mieli największy wpływ na pani karierę?
Najwięcej zawdzięczam mojemu pierwszemu trenerowi Tomaszowi Bąkowi, dzięki któremu w ogóle udało mi się utrzymać w tym sporcie. Bardzo mi pomógł, gdy byłam jeszcze nieletnia. Bardzo we mnie wierzył, poświęcał czas na tarczowanie, wyjazdy na turnieje i sparingi, analizowanie walk. Wspaniały opiekun dla każdego zawodnika. Wtedy nie doceniałam tego tak bardzo jak dziś. Był nie tylko trenerem, ale też oddanym przyjacielem. Drugą osobą, której zawdzięczam sukcesy jest Piotr Siegoczyński, nasz trener trenerów i aktualny prezes PZKB. Piotrek przede wszystkim nauczył mnie bić celnie, trzymać emocje pod kontrolą podczas walki, od niego nauczyłam się różnych taktycznych zagrywek i skupienia. Był dla mnie również niezastąpiony w narożniku. Dzięki niemu mam też możliwość rozwoju naszej drugiej klubowej sekcji na Mokotowie. Na mój rozwój i karierę sportową mieli wpływ nie tylko trenerzy, ale także koledzy i koleżanki klubowi. To w końcu z nimi trenowałam, wspólnie się pociłam na sali, motywowałam i denerwowałam. Przy okazji dziękuję wszystkim, a tymi osobami są: Łukasz Wichowski, Bartosz Baczyński, Joanna Gutowska, Barbara Sewerynik, Dorota Godzina, Daniel Grzyb, Albert i Michał Rybiccy, Marcin Łabiński, Maciej Wiśniowski, Marcin Nasiadko, Emilia Szabłowska, Wojciech Ołtarzewski, Jakub Jakubowski, Lech Rosiński, Łukasz i Anna Świderscy, Piotr Dylewski, Krystyna Kowzanowicz, Piotr Bąkowski, Anna Słowik i wszyscy pozostali, którzy ze mną trenowali.

W klubie i kadrze narodowej zawiązywały się przyjaźnie.
Wyjazdy na turnieje międzynarodowe były nie tylko momentem rywalizacji sportowej, ale też wielu burzliwych dyskusji, wzajemnego poznawania siebie jako zwykłych ludzi oraz nawiązywania przyjaźni. Była to ogromna odskocznia od rzeczywistości. Uwielbiałam ten czas. Dobrze odnajdywałam się w towarzystwie, a ludzie raczej mnie lubili. Nie z każdym udało się utrzymać relacje do dziś, chociaż gdy spotkamy się po latach gęby nam się nie zamykają. Najbliżsi ze wszystkich, oprócz zawodników z mojego klubu, są mi Robert Krasoń i Mateusz Kubiszyn, których poznałam na zgrupowaniu full contact. To m.in. oni stworzyli atmosferę na kadrze, mają swoje niezastąpione charakterki i podtrzymują ducha sportowego całej kadry. Kiedy rozmawiamy ze sobą przez telefon, połączenie trwa minimum... 45 minut.

Od roku tworzycie z Łukaszem Wichowskim kickboxerskie małżeństwo. Mając wspólną pasję jest łatwiej?
Od roku jestem szczęśliwą żoną, a już niedługo też i mamą. Z Łukaszem znamy się od 2006 roku, poznaliśmy się oczywiście na treningu, razem trenowaliśmy, jeździliśmy na zawody, tańczyliśmy. Mocno się ze sobą zżyliśmy praktycznie w każdej sferze życia. Uważam, że wszystko przetrwało dzięki naszej wspólnej chęci rozumienia siebie i swoich potrzeb. Wspólne zamiłowanie do sportu też miało w tym wielkie znaczenie. W końcu jest to sport w którym zostawialiśmy kawał swojego serca nie otrzymując praktycznie nic materialnego w zamian, wybierając wciąż między spędzeniem czasu z bliskimi, a treningiem, rezygnując ze wspólnych wakacji, urlopu, spotkań rodzinnych na poczet zawodów czy obozów sportowych. Każde z nas ma swoje aspiracje zawodowe i sportowe, co wymaga wyrozumiałości i pielęgnacji, bo przecież nie można myśleć tylko o sobie. Mocno zapracowaliśmy na etap na którym teraz się znajdujemy.

Jakie są Pani zainteresowania pozasportowe?
Nie wiem czy można to zaszufladkować do kategorii zainteresowań. Nazwałabym to raczej czynnościami, które sprawiają mi przyjemność, jeśli znajdzie się na to czas, bo większość wypełnia po prostu praca i treningi. Lubię szukać nowinek ze świata marketingu internetowego i nowych technologii, pracować nad stronami internetowymi, słuchać podcastów psychologicznych i przytulać się z moim małym pieskiem Jogim.
WSPÓŁPRACA:
WAKO
WAKO EUROPE
Ministerstwo Sportu
Antydoping
Prawo Sportowe
Fundacja Mistrzom Sportu
SportAccord
IWGA
Fisu
Polski Komitet Olimpijski
18.Dywizja Zmechanizowana im. gen. broni Tadeusza Buka
Centralny Ośrodek Sportu
Copyright 2014 - 2024 Polski Związek Kickboxingu
Created by: KREATORMARKI.PL