Redakcja: Jak wyglądał powrót do treningów, w czasie pandemii koronawirusa – ale już po złagodzeniu obostrzeń przed rząd – w kierowanym przez Pana Gdańskim Klubie Sportowym Champion?
Bogdan Bliźniak: Wszyscy czekaliśmy na powrót do treningów grupowych, brakowało nam zajęć, spotkań i takich zwykłych rozmów w większym gronie. Oczywiście czekamy też na pełne “odmrożenie” wytycznych, abyśmy mogli trenować jak dawniej. Ale póki co jesteśmy zadowoleni, poza tym w początkowych tygodniach pandemii pracowaliśmy indywidualnie, więc tak naprawdę nie przerwaliśmy treningów. Moi instruktorzy i czołowi zawodnicy w miarę możliwości, jeśli to było dozwolone, spotykali się w dwójkach i ćwiczyli, inni wykonywali trening w miejscach zamieszkania. A później, jak mówiłem, spotykaliśmy się na orlikach lub w lesie, w poniedziałek i wtorek na zajęciach pojawiało się 10-12 osób. Chętnych jest więcej, ale nie możemy naginać przepisów i ryzykować zdrowia. Myślę o zorganizowaniu dodatkowych treningów, salę mam na wyłączność, jedyna kwestia to rozpisanie godzin.
W mediach społecznościowych jest mnóstwo wpisów o tęsknocie za kickboxingiem, za treningami i zawodami.
Oczywiście, wszyscy mówią o potrzebie aktywności fizycznej i treningów kickboxerskich. Wiele osób pracowało na przyrządach, lustrach, z cieniem, ale to było indywidualnie. Pomagali instruktorzy, którzy przygotowali swoje plany treningowe. Ale czekamy na więcej. Polski Związek Kickboxingu też szykuje nowy terminarz turniejów, więc zapewne od września bardzo dużo będzie się działo w naszym sporcie.
W ogóle skąd się wzięła nazwa Champion?
Kiedy byłem młodym człowiekiem i sportowcem bardzo lubiłem wygrywać, być najlepszym w każdej dyscyplinie, którą trenowałem. Trenowałem wiele sportów, m.in. ju-jitsu, w którym dwa razy wygrałem międzynarodowy puchar i jestem posiadaczem 1 DAN, i w każdym próbowałem osiągnąć wysoki poziom i rywalizować o najwyższe cele. Stąd nazwa Champion – Mistrz. Tego zawsze wymagałem od swoich wychowanków.
W 2019 roku GKS Champion Gdańsk obchodził jubileusz 25-lecia.
Zacznę od tego, że wiele lat temu nie widziałem się w roli trenera tylko zawodnika. Ale już mając 20 lat musiałem podjąć bardzo ważną decyzję życiową i przeniosłem się z Krakowa do Gdańska. Dostałem się do jednostek specjalnych – rozpocząłem służbę w Samodzielnym Pododdziale Antyterrorystycznym Policji. Zauważono tam we mnie wszechstronnie przygotowanego chłopaka, który potrafi boksować i kopać, bowiem wywodziłem się z karate, trenowałem też judo. Poza tym dobrze pływałem, biegałem, dobrze czułem się w konkurencjach lekkoatletycznych. Przełożeni zaproponowali aby został u nich na etacie instruktora Specjalisty Zespołu Szkoleniowego SPAP i prowadził zajęcia z funkcjonariuszami. Były pewne obawy, bowiem miałem prowadzić grupę bardzo dobrych sportowców, którzy latami trenowali judo czy boks w Wybrzeżu i Stoczniowcu. Dlatego jeszcze się doszkalałem i tak przygotowany podjąłem się wyzwania. Szybko mnie zaakceptowali, co jeszcze bardziej zmotywowało mnie do pracy, która trwała 17 lat. Sam też trenowałem w Stoczniowcu, a po odejściu z tego klubu otworzyłem GKS Champion w 1994 roku. Przechodząc do jubileuszu, pierwszą uroczystość zorganizowałem na 20-lecie, a teraz na 25-lecie klubu. W Mystery Restaurant było bardzo miło, przyjechało wiele osób, które przez lata trenowały kickboxing pod moim okiem. Nie wszyscy osiągnęli sukcesy, bo też nie każdy nastawiony był na zawody, część ludzi ćwiczyła rekreacyjnie, dla siebie, ale robili to z ogromną pasją. Wspaniałe były wspomnienia także z obozów, turniejów itd. Bardzo się cieszę, że naszą uroczystość swoją obecnością zaszczycił Piotr Siegoczyński, prezes Polskiego Związku Kickboxingu i legendarny zawodnik. Pamiętam, że w latach 80 startowaliśmy na tym samym turnieju w Krakowie organizowanym przez mojego trenera Juliusza Piwowarskiego, ale do bezpośredniej walki z Piotrkiem nie doszło, byliśmy w innych wagach.
Z czego jest Pan najbardziej dumny po wspaniałym ćwierćwieczu Championa?
Przede wszystkim jest mi miło, że utrzymujemy się w czołówce klubów Polskiego Związku Kickboxingu. Wiem z doświadczenia jakim wyzwaniem jest prowadzenie klubu, zresztą widzimy, że nie wszyscy są w stanie przetrwać, zwłaszcza tak długo. Ważne, że mam osoby, które mi pomagają, na czele z najwybitniejszą zawodniczką w historii Championa Kamilą Bałandą, wielokrotną medalistką Mistrzostw Świata i Europy. To najstarsza kickboxerka w kadrze, 35-letnia mistrzyni, która cały czas jest w świetnej formie, co pokazała w zeszłym roku. Wystąpiła w 3 imprezach międzynarodowych i z każdej z nich przywiozła medal, a każdy kickboxer wie, jak trudno jest się przygotować do jednych zawodów. Najbardziej zależało nam na mistrzostwach świata K-1 i z tego turnieju wróciła ze srebrem. Kamila dostała też propozycję startu od trenera kadry full contact Radosława Laskowskiego i chociaż nie zdążyła wylizać wszystkich ran po kontuzjach z K1, to jednak stoczyła fajne walki i wywalczyła brąz MŚ.
Kto ma największe zasługi w rozsławianiu klubu poza Panem i Kamilą Bałandą?
Bardzo dobrym zawodnikiem, kolejnym naszym ambasadorem był Jarosław Daschke, który przez kilka lat z rzędu był niepokonany na turniejach w K-1 i low kicku. Przez lata toczył fajnę, chociaż żartobiliwie mówię o Jarku, że zaczął od „-1” i na „-1” zakończył karierę. Bardzo szybko zadebiutował wśród zawodowców, przegrał z bardzo mocnym Białorusinem, ale potem miał serię zwycięstw. Ostatni pojedynek stoczył po ciężkiej kontuzji i długiej przerwie. Teoretycznie nie powinien walczyć, ale Daschke to wojownik, który bardzo chciał walczyć, niestety zabrakło nam czasu na optymalne przygotowania.
Pod moim okiem trenował również Izuagbe Ugonoh. Ten chłopak miał niesamowity talent i pewne rzeczy przyswajał dużo szybciej niż inni. Kiedyś pojechaliśmy na MP w muay thai, gdzie w ocenie sędziów przegrał – a zdaniem naszym i wielu sympatyków kickboxingu wygrał – walkę z Piotrem Lepichem. Miał taką siłą fizyczną, że wyrzucił Piotrka z ringu. Później podczas dekoracji spiker przekręcił nazwisko Izu, a ten wziął mikrofon i powiedział: „Nazywam się Izuagbe Ugonoh i radzę nauczyć się tego nazwiska, bo jeszcze tutaj wrócę”. Dotrzymał słowa i potem zdobył mistrzostwo.
Chciałbym wspomnieć o Kindze Siwej, bardzo utytułowanej zawodniczce Smoka Toruń, która po przyjeździe do Gdańska trenowała pod moimi skrzydłami. Był to jej najlepszy sezon, tzw. rok "Smoka", wszystko co było do wygrania zdobyła: 5 tytułów Mistrzyni Polski, 2 razy Puchar Świata i została w dodatku najlepsza zawodniczką. Najważniejsze, wywalczyła po raz pierwszy Mistrzostwo Świata. Warto przypomnieć też takie nazwiska jak: Igor Bzówka - Mistrzostwo Europy i 2-krotny brązowy medalista MŚ, Kamil Łagunionek - Mistrz Europy w Unifight i Mistrz Polski w kickboxingu, Agnieszka Drejer - Wicemistrzynie Świata, która w pierwszej walce w seniorach wygrała z Różą Gumienną, Wiktoria Kolczyk - srebrna medalistka MŚ w kickoxingu.
Kim chciał Pan być w młodości?
Pierwsze kroki skierowałem na treningi piłki nożnej i w dawnych czasach świata nie widziałem poza futbolem. Ale kontuzje sprawiły mnie, że od piłki odszedłem w kierunku sztuk walki. To był czas pojawienia się w kinach „Wejścia Smoka” z Bruce’em Lee. Kupowałem bilety u koników, wydawałem oszczędności, ale dopiero za którymś razem udało mi się wejść na salę. Ten film zmienił moje życia i wielu rówieśników.
Czym dla Pana jest kickboxing?
Poza tym, że jest moją pasją, to sposób na życie. Miałem wiele propozycji zajęć zarobków związanych z moimi umiejętnościami, wiedzą itd., a jednak wybrałem kickboxing. I nie żałuję tej decyzji. Nie wyobrażam sobie początku dnia bez treningu. Jedni muszą wypić kawę, ja muszę poćwiczyć. Potem prowadzę treningi personalne, wracam na krótko do domu i znowu na salę. Wszystko podporządkowane jest klubowi. Jestem szczęśliwym człowiekiem, robię to co lubię.
Poza uprawnieniami trenerskimi w wielu sportach walki, jest Pan także m.in. instruktorem strzelectwa, wysokościowym z praktyka na śmigłowcach, płetwonurkowania sportowego, posiada Pan uprawnienia skoczka spadochronowego, patent sternika motorowodnego itd.
W mojej dawnej pracy, czyli pododdziale antyterrorystycznym, potrzebni byli wszechstronne uzdolnieni i wyszkoleni ludzie, potrafią walczyć, radzący sobie pod wodą i na wysokości. Kto nie przeszedł szkolenia ten automatycznie odpadał. Zostawali najlepsi, świetnie przygotowania do działania w różnych sytuacjach. Jak już wspomniałem, nabyłem tylu umiejętności, że po przejściu na emeryturę mogłem przebierać w ofertach zatrudnienia. Najlepiej czuję się w kickboxingu i sportach walki, ale też np. moją pasją są zajęcia strzeleckie, startowałem w zawodach i czułem się w tym mocny.
Prowadził Pan też sekcję trójboju nowoczesnego (bieg, pływanie, strzelanie) i stworzył drużynę, która wystartowała w mistrzostwach województwa Pomorskiego. Osobiście Pan rywalizował w 5-boju nowoczesnym, z szermierką i skokach przez przeszkody.
Występowałem w innym wieloboju - antyterrorystycznym, składającym się ze strzelania, biegu na krótkim dystansie 100 m i długim 800 m, potem zastąpionym 3 km, a także rzucie granatem zamienionym na pchnięcie kulą, skoku w dal i pływaniu. To był 6-bój, w którym zostałem Mistrzem Polski. Mój rekord na torze przeszkód nigdy nie został pobity. W mojej jednostce są jeszcze szczątki toru przeszkód, który był uznawany za najtrudniejszy w Polsce.
Lubię także pływanie, kiedyś zdobyliśmy mistrzostwo Polski w ratownictwie wodnym. Moje dzieci - Klaudia i Adam chodziły do szkoły o profilu pływackim, trenowały wyczynowo, też są wszechstronne sportowo.