Redakcja: TKKF Ognisko Siedleckie – to tam wszystko się zaczęło... Katarzyna Balcerzak, bo pod tym nazwiskiem pamiętają Panią kibice, „musiała” zostać kickboxerką?
Katarzyna Balcerzak: Moja przygoda ze sportem zaczęła się od odchudzania. Chciałam zgubić nieco kilogramów, dlatego biegałam i ćwiczyłam, ale też na początku lat 90. oglądałam pierwsze programy czy też zajawki o zdrowym odżywianiu itd. W wyborze kickboxingu pomógł mi brat, który jako pierwszy trafił pod skrzydła Andrzeja Garbaczewskiego. Z podsiedleckich Nowych Igań nie mieliśmy zbyt daleko na salę treningową TKKF, więc po prostu trzeba było „chcieć”. Zresztą ćwiczyłam na siłowni sąsiadującej z zajęciami prowadzonymi przez trenera Garbaczewskiego. Na pytanie, czy mogę spróbować, szkoleniowiec natychmiast odparł: - Oczywiście, zobaczymy co z Ciebie będzie? Muszę przyznać, że trafiłam do świetnej grupy, atmosfera była znakomita, a ja mimo że w pewnym momencie byłam jedyną dziewczyną to z pewnością nie przeszkadzałam zawodnikom. Na początku nie było łatwo, młoda, skrępowana dziewczyna z liceum, ale jakoś poszło do przodu. Rano jeździłam autobusem do szkoły, wieczorami na trening, wracałam do domu po 22, ale miałam w sobie mnóstwo samozaparcia i wytrwałości. Co ważne, na treningu kickboxingu poznałam też swojego męża – Wojtka Dziubę.
W latach 90 okręg siedlecki mógł poszczycić się wieloma wysokiej klasy kickboxerami, a mam na myśli zawodniczki i zawodników z Siedlec, Węgrowa czy Mińska Mazowieckiego.
W swoich pierwszych zawodach uczestniczyłam w Węgrowie, potem były Siemiatycze. Stoczyłam walkę w semi contact, czyli dzisiejszym pointfightingu, choć potem przez lata skoncentrowana byłam na formule light contact i z nią jestem do dziś utożsamiana. Pamiętam jeden z pierwszych pojedynków przeciwko Marcie Kichner, już wtedy utytułowanej kickboxerce, wicemistrzyni Europy. Przegrałam z nią, ale zaledwie trzema punktami, więc nie było źle. Potem mocno się zaprzyjaźniłyśmy i cały czas mamy kontakt ze sobą, co więcej mąż Marty jest chrzestnym mojego najstarszego syna. Z powodu pandemii nie spotykamy się jak dawniej, ale mamy kontakt telefoniczny i na pewno będziemy się widywać.
W czerwcu 1994 roku spotkałyście się w finale Mistrzostw Polski light contact na warszawskim Bemowie.
Wtedy wyjątkowo zorganizowano kategorię +60kg. Złoto zdobyła Marta, ja srebro, a brąz inna zawodniczka pochodząca z Siemiatycz Kasia Poźniak oraz Agnieszka Koziołek z Wrocławia. W rywalizacji międzynarodowej zawsze startowałam w wadze +65kg, chociaż nieznacznie przekraczałam ten limit, mając na co dzień ok. 68-70kg. Z pewnością plus był taki, że byłam szybsza od rywalek, a minusem jednak nieco słabszy cios w porównaniu do znacznie cięższych i większych gabarytowo dziewczyn. Pamiętam np. finał mistrzostw świata w Stuttgarcie, w którym rywalizowałam z Nicki Paris. Brytyjka była niższa ode mnie, ale bardzo umięśniona, silna.
Miała Pani idoli w kickboxingu, zanim sama zaczęła odnosić sukcesy w tym sporcie?
Lata 90 to piękny czas sukcesów Marka Piotrowskiego, który walczył w Stanach Zjednoczonych. Dla nas legendą na miejscu był Józef Warchoł, z którym spotykaliśmy się na zgrupowaniach, ale był też Przemek Saleta i inni. Nie brakowało też zagranicznych, filmowych idoli jak Jean Claude Van Damme.
Wróćmy do light contact. Czy nie kusiło Panią albo trenerzy nie namawiali na twarde formuły?
Chyba raz walczyłam w full contact na gali w Siedlcach. A może to była walka w light contact, tyle że w ringu? Tak czy inaczej byłam za delikatna na te najtwardsze wersje walki, po prostu nie potrafiłam „wykończyć” rywalek. Dla mnie kickboxing był zawsze przyjemnością, która rzecz jasna kosztowała dużo pracy i poświęceń. A odpowiadając na pytanie, trener Andrzej Garbaczewski miał do mnie pewien żal, ale życie potoczyło się tak, a nie inaczej. W 1999 roku ukończyłam studia i musiałam pójść do pracy. Wcześniej uczyłam się 5 lat dziennie na AWF w Białej Podlaskiej, gdzie mówiąc wprost miałam utrudnione możliwości regularnego trenowania. Początkowo była Marta Kichner, ale potem zostałam sama. Sporadycznie trenowałam z dwoma kolegami, a tak sama ćwiczyłam, biegałam, korzystałam z wytycznych Andrzeja Garbaczewskiego. W piątki wieczorami byłam na sali w Siedlcach, w weekendy też trenowałam u niego, ale w poniedziałki wracałam do Białej. Wreszcie nadszedł moment, o którym wspomniałam, czyli podjęcie pracy w szkole, wyszłam za mąż. Do dziś jestem zatrudniona w podstawówce w Wiśniewie w gminie Wiśniew i zwyczajnie lubię swoją pracę.
W młodym wieku zakończyła Pani karierę sportową. Próbowała Pani wrócić do kickboxingu?
Tak, były takie próby, m.in. po urodzeniu syna Maćka. Znowu jeździłam na treningi do Andrzeja Garbaczewskiego, ale tak bardziej z doskoku, już tylko dla siebie, nie po to, by startować w turniejach. Trener długo mnie namawiał i przekonywał, ale nic z tego nie wyszło. Ale cieszę się, że byłam w tym środowisku, poznałam fantastycznych ludzi.
Jednym ze sponsorów ówczesnej reprezentacji była firma cukiernicza Wawel. Mogłyście liczyć na słodkie prezenty za medale?
O ile pamiętam sponsor przekazywał środki finansowe na zakup sprzętu dla kadry, tj. dresy, inne ubrania itp. Premie finansowe otrzymywałyśmy od dawnego Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu za sukcesy w Mistrzostwach Świata i Europy. Kiedyś za zarobione w ten sposób pieniądze kupiłam np. magnetowid porządnej firmy.
Pierwszym wielkim sukcesem był brąz Mistrzostw Europy w Lizbonie w 1994 roku.
Przygotowując się do rozmowy sięgnęłam po artykuły prasowe, które pieczołowicie zbierała moja mama. Znalazłam m.in. tekst po sukcesie w Portugalii, opisujący sponsorów, którzy pomogli sfinansować kosztowny wyjazd. Bardzo pomógł mi Wojtek, wtedy jeszcze chłopak, który nachodził się do różnych firm. Byłam wtedy wicemistrzynią Polski, dlatego byłam w trudniejszej sytuacji. Najważniejsze, że mogłam pojechać na takie zawody.
W każdym kolejnym sezonie stawała Pani na podium MŚ i ME. W 1995 roku było to srebro MŚ w Stuttgarcie, a w 1996 srebro ME w Caorle koło Wenecji.
Pozostały piękne wspomnienia i medale, które przechowuję w domu i teraz do nich ponownie zajrzałam. Nie do opisania była np. oprawa walk finałowych Mistrzostw Świata. We Włoszech, podobnie jak w Niemczech, o złoto walczyłam z Brytyjką, tyle że w ME była nią silna fizycznie Denise Bailey.
Rok 1997 to MŚ w chorwackim Dubrownik i brązowy krążek.
Trenowaliśmy na zgrupowaniu w Zakopanem, kiedy dostałam wiadomość o śmierci ukochanej mamy. Powodem był tętniak na aorcie. Nie mówiłam osobom z kadry narodowej o osobistej tragedii, w tamtym czasie nie było też psychologów sportowych, dlatego trzeba było samemu sobie radzić. Ale byłam charakterną dziewczyną i stanęłam na podium zarówno w Chorwacji, jak i rok później na ME w Leverkusen. Z perspektywy lat cieszy, że tyle udało mi się wywalczyć, mimo że pewnie mało kto na mnie liczył. Zaczynałam w szkole od pchnięcia kulą i zdobywałam medale w zawodach Ludowych Zespołów Sportowych. Po latach spotkałam nauczyciela w-f, pamiętał mnie i dodał, że śledził moją karierę sportową. Był i zaskoczony, i dumny, że tyle zdobyłam w sporcie na poziomie międzynarodowym. Dziś niestety nie mam już żadnych związków z kickboxingiem, ale lubię pooglądać walki. Ogrom pracy wykonałam i na sali, i w siłowni, i bieżni. Dziś o tym „przypominają” bolące barki, stawy czy łokcie. Ze sportem nie zerwałam, przecież na co dzień zachęcam uczniów do ruchu, pochłonęły mnie marszobiegi, nordic walking itd. Jeśli chodzi o dzieci, 21-letni Maciek, student fizjoterapii, pasjonuje się koszykówką, żadnego sportu nie uprawia 15-letnia Wiktoria – dusza artystyczna, zaś 8-letni Stasiek to „dym i ogień”. Chodzi do klasy sportowej i może wybierze jakąś dyscyplinę. Na razie wraz z psem towarzyszy mi w „spacerach” z kijkami.
W Pani dorobku sportowym nie ma tylko złotych medali MŚ i ME.
Ale za to wygrywałam Puchary Świata, a szczególnie dobrze mi szło we Włoszech. Był jeden taki turniej w Italii, gdzie nasza reprezentacja zgarnęła najwięcej złotych medali. A co do Mistrzostw Świata i Europy, początkowo uważałam, że brakuje mi krążków z najcenniejszego kruszcu. Potem jednak zaczęłam patrzeć inaczej na swoje sukcesy, przecież kilka lat byłam w czołówce europejskiej i światowej, godnie reprezentowałam Siedlce i Polskę na arenach różnych krajów. To był wspaniały czas, wspaniałe wyjazdy. Kickboxing uczy pokory, pracowitości, systematyczności. Na swojej drodze sportowej spotkałam dobrych ludzi i szkoda tylko, że tak szybko proza życia zmusiła mnie do rezygnacji z toczenia pojedynków. Bardzo dobrze współpracowało mi się z trenerem Andrzejem Garbaczewskim. Myślę, że on też ze mnie był zadowolony, szybko się uczyłam, poza tym byłam dobrze rozciągnięta, więc nie trzeba było wielu godzin poświęcać na te zajęcia treningowe.