
Mariusz Niziołek: Jestem rodowitym mieszkańcem Piaseczna, który od blisko 30 lat związany jest z kickboxingiem. A sportową przygodę zaczynałem od zapasów u trenera Bogdana Zielińskiego, który był jednocześnie moim nauczycielem wychowania fizycznego. Wyciskał z nas siódme poty, a my – choć teraz głównie mówię o sobie – mieliśmy siły jeszcze na głupoty. Doszło do tego, że mnie i jednego z kolegów usunął z grupy treningowej. Później próbowałem szczęścia w piłce nożnej, ale to nie był sport dla mnie, nie miałem też zbytniego talentu. Dyscypliną numer 1 został natomiast kickboxing.

Mariusz Niziołek: Na pierwszy trening KS Piaseczno poszedłem za namową starszego brata, Piotrka. Miałem już 16 lat. Spodobało mi się na tyle, że systematycznie uczęszczałem na zajęcia. Później brat przeniósł się do Gwardii Warszawa na boks, a ja zostałem w KS-ie. Moimi pierwszymi trenerami byli Krzysztof Żychliński, dziś sędzia międzynarodowy, i Marcin Pałuba, a na dodatkowe treningi techniczne czy sparingi jeździłem do Piotra Siegoczyńskiego, wielokrotnego Mistrza Świata i Europy, obecnie prezesa Polskiego Związku Kickboxingu.
A co do startów w zawodach, przez pierwsze lata ćwiczyłem głównie dla siebie, dla samoobrony. Dopiero mając 20 lat zadebiutowałem jako zawodnik, nie startowałem w zawodach w kategorii juniorów czy młodzieżowców. Wejście od razu do kategorii seniora jest trudne, bowiem można trafić na doświadczonego rywala z dużą liczbą walk.

Mariusz Niziołek: W pierwszych zawodach w Piasecznie zająłem 2 miejsce w formule semi contact. W finale przegrałem z kolegą klubowym Zbigniewem Kowalkowskim. Po roku byłem już Mistrzem Polski w dzisiejszym pointfightingu, a w finale zrewanżowałem się Zbyszkowi. To był czas, kiedy rywalizowałem w wadze -89kg. Do startów w walce ciągłej, zdecydowałem się obniżyć kategorię wagową, gdyż każdy kilogram w tej formule ma duże znaczenie.

Mariusz Niziołek: Łączyłem kickboxing z pracą w warsztacie samochodowym. Później pracowałem też w studiu reklamy oraz przez dłuższy czas w dużej firmie kosmetycznej. Z czasem ukończyłem Wyższą Szkołę Kultury Fizycznej i Turystyki w Pruszkowie, a kilka lat temu podjąłem pracę jako nauczyciel w-f.

Mariusz Niziołek: Moim pierwszym trenerem w KS Piaseczno był Krzysztof Żychliński, który szkolił mnie w początkowych latach moich treningów kickboxingu. Podstawy, które mi przekazał były ważnym fundamentem mojego wyszkolenia technicznego. Później specjalistyczną wiedzę zdobywałem u trenerów Marcina Pałuby i Piotra Siegoczyńskiego. Wszystkim bardzo dużo zawdzięczam. W KS Piaseczno mieliśmy wybitnych fachowców, dzięki nim zawodniczki i zawodniczki osiągali spektakularne sukcesy.
Pamiętam jak w latach dominacji naszego klubu w Polsce, wracaliśmy z Mistrzostw Polski z "workiem" medali, wygrywając prawie wszystkie kategorie wagowe wśród mężczyzn i kobiet. Zdaje mi się, że chyba w dwóch kategoriach wagowych wśród mężczyzn nie mieliśmy swojego zawodnika na pierwszym stopniu podium.

Mariusz Niziołek: W MŚ zdobyłem 3 medale – srebrny i 2 brązowe, zaś w ME srebrny i 3 brązowe medale. Do finałów awansowałem na Mistrzostwach Świata w Szeged (2005) w Light Contact -84kg i Baku (2010) w tej samej formule i wadze.
Na Węgrzech moim rywalem w walce o złoty medal był reprezentant gospodarzy Jeno Novak. To znakomity zawodnik, ale mam wrażenie, że gdyby pojedynek odbył się w innym miejscu, to ja mógłbym otrzymać złoty medal. Właśnie złotego medalu z amatorskich ME lub MŚ brakuje w moim kickboxerskim dorobku. Pierwsza runda należała do Novaka, w drugiej ja zacząłem dochodzić do głosu i odrabiać straty punktowe. W moim odczuciu trzecia należała do mnie, niestety sędziowie nie podzielali mojego zdania, tak więc tytuł powędrował do zawodnika gospodarzy.

Mariusz Niziołek: Misković w drodze do finału wyraźnie pokonał wszystkich swoich rywali, wygrywając wszystkie pojedynki na punkty. W walce finałowej robiłem wszystko aby wygrać, z pewnością nie była ona jednostronną. Zresztą można ją obejrzeć na youtube. Koniec końców Chorwat okazał się lepszy ode mnie i wygrał zasłużenie, zdobywając tytuł najlepszego kickboxera w Europie.

Mariusz Niziołek: Słyszałem opinie na swój temat od wielu osób, w tym od zawodników, z którymi walczyłem. I zgodzę się z nimi, bo faktycznie w czasie pojedynku dobrze pracowałem na nogach, a dodatkowym atutem była moja kondycja. Każdą walkę traktowałem bardzo poważnie, nawet jeżeli ktoś był lepszy technicznie, to ja też miałem swoje asy ukryte w rękawie. Dzięki wytrzymałości, potrafiłem wysokim tempem walki zamęczyć nawet najlepszych rywali. Znany byłem również z kopnięcia opadającego, lubiłem wykonywać tę technikę. Tak mi to weszło w krew, że praktycznie w każdej walce starałem się je stosować. Oczywiście przeciwnicy po jakimś czasie coraz lepiej potrafili go unikać, więc musiałem wcześniej pieczołowicie przygotować swoją ulubioną akcję, ukrywając zamiary aby wykonać skuteczne kopnięcie. Chłopaki wspominali później, że mocno je odczuwali. Jednym z kickboxerów, z którymi najczęściej walczyłem na krajowych arenach był Wojtek Wiśniewski, podopieczny Leszka Jobsa z Kurzętnika. Kolejnym był Bogdan Połoński. Mmoje walki z Bogusiem zawsze były ciężkie i bardzo zacięte, wspominam je z sentymentem, podopieczny znakomitego szkoleniowca - Tadeusza Dudy. Ostatnim moim odwiecznym rywalem był świetny kickboxer - Rafał Mazurowski, który też zawsze zmuszał mnie do wspięcia się na szczyt swoich możliwości i nigdy nie odpuszczał. Na zawodach zagranicznych z kolei kilka razy mierzyłem się z Ukraińcem Igorem Prykhodko oraz Niemcem Stephanem Buckerem.

Mariusz Niziołek: Pamiętam, że pierwszy start na tak ważnych zawodach spowodował, że byłem bardzo spięty i nie pokazałem wszystkiego na co mnie było stać. Przegrałem w walce o brązowy medal z Peterem Csikosem. Węgier był bardziej doświadczonym zawodnikiem, lecz mimo porażki byłem z siebie zadowolony, bo walka była wyrównana i jak na debiutanta pokazałem się z dobrej strony. Z pierwszych zawodów wróciłem bez medalu, za to z bagażem doświadczeń. Do Mariboru wróciłem w 2004 roku na kolejne zawody, tym razem były to Mistrzostwa Europy. W tamtym turnieju zdobyłem dwa brązowe medale w pointfightingu i light-contakcie.

Mariusz Niziołek: Najlepiej czułem się w walce ciągłej, takiej jak light czy full-contact. Na początku przygody z kickboxingiem startowałem w semi-contakcie, obecnie nazywanym pointfightingiem. Aby osiągać sukcesy na arenach międzynarodowych, ta formuła wymaga wąskiej specjalizacji, nie do końca się w niej odnajdywałem. Lepiej wyraźnie mi szło w walkach ciągłych light-contact czy full-contact. Z perspektywy lat uważam, że wcześniej mogłem rozpocząć treningi i rywalizację w walce ciągłej.

Mariusz Niziołek: Niemcy zgłosili się do Polskiego Związku Kickboxerskiego, a z propozycją walki zadzwonił do mnie Piotr Siegoczyński. Wahałem się, bo nie toczyłem pojedynków 12-rundowych, ale na szczęście Piotr przekonał mnie, mówiąc, że taka szansa może się więcej nie powtórzyć. Poza tym miałem 31 lat, nie miałem co czekać.
Do Niemiec udałem się z Piotrem Siegoczyńskim i Michałem Jabłońskim, dziś także trenerem w X Fight. Mój rywal Abtin, mający na koncie tytuły Mistrza Świata, kończył karierę i wygraną chciał pożegnać się ze swoimi kibicami. Myślę, że nie docenił Mariusza Niziołka, który wcześniej walczył na planszy. Tymczasem to ja zwyciężyłem, a jednym z kluczowych momentów był cios podbródkowy, po którym prawdopodobnie złamałem mu nos. Po ostatnim gongu jego białe spodenki całe były zalane krwią. Po ogłoszeniu werdyktu byłem bardzo szczęśliwy. Pamiętam, że w 12 rundzie Niemiec próbował przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, lecz nie zdołał mnie “podłączyć”. Po blisko 2 latach broniłem tytułu w Rosji, ale niestety przegrałem.

Mariusz Niziołek: Byłem jedynym reprezentantem Polski w Full Contact, a wyjazd od Pekinu był tym z gatunku “podróży życia”. I świetny turniej, ale też możliwość zobaczenia innego kraju, kultury. Mieliśmy możliwość zabrać osobę towarzyszącą, dlatego do Azji zabrałem żonę Anetę. I bardzo nam się tam spodobało.
A co do zawodów, będąc już w strefie medalowej przegrałem z Prykhodko, który w finale wygrał z Norwegiem Richardsenem. O brąz walczyłem ze Słowakiem Michalem Hromkiem. Długo przegrywałem, ale na szczęście w końcówce przypuściłem skuteczny szturm. Pamiętam, że często na tablicy pojawiał się remis, aż w końcu moje nazwisko wskazano jako zwycięzcę. W Pekinie byli także m.in. kolega klubowy Bartek Baczyński i trener Piotr Siegoczyński.

Mariusz Niziołek: Kickboxing ma wielkie tradycje w Piasecznie. Jako sztab szkoleniowy pracujemy w klubie, ale też wyławiamy perełki w gminnych miejscowościach: Chylicach, Złotokłosie, Józefosławiu. Później trafiają one do X Fight. Cieszy, że nasze działania przynoszą efekty w postaci pięknych sukcesów w Mistrzostwach Polski, Europy, Świata. Ja ze swojej kariery zawodniczej też jestem dumny. Tak jak wspominałem, 7 medali MŚ i ME, plus łącznie 19 medali seniorskich MP.