Fundacja Mistrzom Sportu
Masters
18.Dywizja Zmechanizowana im. gen. broni Tadeusza

GŁÓWNI PARTNERZY

Quanta cars
Fight Time
Gorący potok
VOYTEX
OCTAGON - polska marka sportowa

PARTNERZY

Rozmowa z Markiem Fryszem, pierwszym prezesem Polskiego Związku Kickboxingu

13.12.2023
Rozmowa z Markiem Fryszem, pierwszym prezesem Polskiego Związku Kickboxingu
Rozmowa z Markiem Fryszem, pierwszym prezesem Polskiego Związku Kickboxingu
Redakcja PZKB: Rozpocznę od cytatu „Marek Frysz otworzył nam wrota do światowego kickboxingu”. Kto tak Pana ocenił?

Marek Frysz: Domyślam się, że Andrzej Palacz, prekursor kickboxingu w Polsce i pierwszy trener naszej reprezentacji. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że faktycznie – wychodząc na nieskromną osobę - otworzyłem wrota, przez które przeszli dużą ławą nasi fantastyczni zawodnicy i znakomici trenerzy.

Redakcja PZKB: Zaczął Pan studia na Politechnice Warszawskiej, bo to był główny cel, czy przyciągnęły treningi prowadzone przez Andrzeja Palacza?

Marek Frysz: Wydawało mi się, że studenci mają dużo wolnego czasu na uczelniach. Chciałem wrócić do treningów sportu walki, byłem nimi zafascynowany, ale nie mogłem znaleźć niczego interesującego. Natomiast zwróciłem uwagę na plakat na Politechnice o naborze na zajęcia full contact karate, chociaż nie miałem świadomości, „co to jest”. Ponadto w ramach wychowania fizycznego ćwiczyłem judo, a i jeszcze chodziłem na aikido.

Redakcja PZKB: Kto był pańskim pierwszym trenerem?

Marek Frysz: Pochodzę z Warszawy, a fascynację karate kyokushinkai zasiał we mnie mój sąsiad Darek, zapaleniec tego sportu. Sprezentował mi pierwszą książkę, jakiś znaczek itd. Byłem pod wrażeniem jego umiejętności i podejścia do treningów, ale wolałem inną formułę rywalizacji, w której cios czy uderzenie dochodzi celu, a nie zatrzymuje się przed rywalem. Osobiście nigdy zawodnikiem nie byłem, ze względów ogólnie mówiąc zdrowotnych, ale miałem pozwolenia od trenera Palacza na uczestnictwo w zajęciach z kadrą narodową.

Redakcja PZKB: Pierwszy sukces organizacyjny Marka Frysza?

Marek Frysz: To były czasy treningów kickboxingu na warszawskiej Riwierze pod okiem Wojciecha Kożona. Niestety, dostaliśmy wiadomość, że musimy pożegnać się – jako sekcja Politechniki – z zajęciami w tym miejscu. I znów muszę się pochwalić, ale trudno opowiada się o sobie. Jako student Wydziału Elektroniki PW i jednocześnie absolwent-prymus liceum im. Kopernika, udałem się do dyrekcji mojej poprzedniej szkoły z prośbą o wynajęcie sali, która po lekcjach i tak była pusta. Przerażony dyrektor zapytał: - A co to jest ten „full contact”? W odpowiedzi uczciwie przyznałem, że jeszcze nie wiem, lecz się dowiem i sam przypilnuję sali. Niedługo później Andrzej Palacz zaproponował moją kandydaturę i zostałem prezesem SKK Politechniki Warszawskiej. Jedną z moją obietnic wyborczych było to, że wprowadzę klub na zagraniczne tory.

Redakcja PZKB: Na czym polegały pańskie zdolności organizacyjne? Pomagała znajomość języków obcych?

Marek Frysz: Lubię podróże i zależało mi na rozumieniu języka państwa, w jakim przebywam. Przyznaję się do znajomości rosyjskiego i angielskiego, chociaż komunikuję się też we włoskim, francuskim i niemieckim. To mi ułatwiało pracę np. na kongresach kickboxingu. Oczywiście wiele osób zaskoczonych było, że mogę z nimi dyskutować w ich ojczystych językach. To ułatwiało nawiązywanie kontaktów, lecz mam też „wadę”, bo jestem abstynentem z wyboru. Wiadomo jak kiedyś, mówiąc humorystycznie, było: „kto nie pije, ten donosi...”. Na szczęście moi znajomi z kickboxingu bronili mnie mówiąc: „porządny ten nasz prezes, ale faktycznie… nie pije”.

Redakcja PZKB: Jak wyglądało w latach 80. przekonywanie młodzieży do kickboxingu?

Marek Frysz: W tamtych czasach młodzi ludzie nie mieli zbyt dużo szans na zrobienie czego pożytecznego i to mówię generalnie o życiu, nie tylko sporcie. Na szczęście mieliśmy zdolnych trenerów, a takimi otoczył się prekursor kickboxingu Andrzej Palacz. W większej grupie wpływali na tzw. edukację sportu masowego. Pojawiły się filmy z Bruce’em Lee i powoli wszystko się nakręcało. Ciężko było niektórych przekonać, że kickboxing to nie żadne mordobicie. Jednym z naszych priorytetów było pokazanie bezpieczeństwa tego sportu, a udało się za sprawą odpowiednio przygotowanych ochraniaczy, przepisów rywalizacji sportowej itd. Zresztą jako student Politechniki Warszawskiej opisałem te kwestie w artykule prasowym. Podkreślałem, że obowiązujący regulamin w formule Full Contact wyklucza niebezpieczne uderzenia, że są kategorie wagowe, że mamy obowiązkowe badania przed rozpoczęciem treningów itp. Rodzice byli nam wdzięczni, bowiem podczas takich testów wychodziły rozmaite problemy, więc ratowaliśmy zdrowie.

Redakcja PZKB: W jaki sposób nawiązywał Pan kontakt z takimi osobami, jak Holender Jan Willem Stoker? Jak Pan, młody człowiek, został przyjęty przez twórców organizacji WAKO?

Marek Frysz: Opatrzność była ze mną. A ja miałem mnóstwo chęci, by pomagać ludziom. Pewnego razu, będąc w Holandii, kupiłem magazyn o karate. Znalazłem w nim reklamę klubu sportów walki z Rotterdamu. Wraz ze znajomym postanowiliśmy odwiedzić to miejsce. Poznałem Stokera, jak się potem okazało, jednego z ojców światowego kickboxingu, a on mnie miło przyjął, z czasem zaufał i uwierzył.
W WAKO doszło do rozłamu na szczycie władz. To był rok 1985, a mnie zaproszono na MŚ do Londynu. Taki wyjazd dla Polaków był wtedy nieosiągalny. Miałem ambicję zapisać Polskę do struktur światowych. Byłem wtedy sędzią i zaproponowano mi czynny udział w zawodach, zresztą byłem jedynym przedstawicielem naszego kraju. Sędziowałem przez całe Mistrzostwa. W kolejnych latach zostałem dyrektorem technicznym i szefem sędziów WAKO.

Redakcja PZKB: W 1985 roku odbyły się też MŚ w Budapeszcie.

Marek Frysz: Ten turniej zorganizował z kolei Falsoni, a ja przygotowywałem wyjazd Polaków na Węgry. To wiązało się z licznymi wizytami w ambasadach, załatwianiem wielu spraw itd. Ogromną satysfakcją był pierwszy tytuł Mistrza Świata dla Polaka, Piotra Siegoczyńskiego. Zaangażowanie w sport sprawiło, że brakowało czasu na studia i ostatecznie przeniosłem się z elektroniki na organizację zarządzania przemysłem.

Redakcja PZKB: W 1988 roku odbyły się pierwsze Mistrzostwa Polski Full Contact, a Pan był jednym z sędziów w Elblągu.

Marek Frysz: Lubiłem sędziowanie, a zawodnicy z mojego klubu (SKK Politechniki Warszawskiej) nie lubili, kiedy im sędziowałem w ringu, czy na macie. Powtarzali, że w jakieś spornej sytuacji Marek będzie za rywalem, żeby nie było podejrzeń o moją stronniczość. Nie chciałem nikogo skrzywdzić swoimi decyzjami.

Redakcja PZKB: W 1989 roku powstał oficjalnie Polski Związek Kick Boxingu. W historycznym składzie zarządu: M.Frysz prezes, A.Palacz trener kadry narodowej, A.Czarnecki wiceprezes i szef strefy zachodniej, W.Kożon szef strefy wschodniej, M.Głowacki szef sędziów, K.Wieczorek szef komisji szkolenia instruktorów, D.Preiss szef komisji ekonomicznej, K.Jagodziński szef komisji dyscyplinarnej, W.Tomaszewski lekarz, J.Zajączkowski szef strefy południowej.

Marek Frysz: Mnóstwo nazwisk wspaniałych osób. W zarządzie pracowali pasjonaci, którzy jako całość stworzyli fajną grupę. Byli trenerzy, sędziowie, lekarze... W komisji lekarskiej pracował Robert Śmigielski, wtedy student medycyny, nieoficjalny lekarz kadry. Moja działalność w PZKB zakończyła się dość szybko, na początku lat 90. Wiedziałem, że nie tak łatwo odejść z czegoś, co się tworzyło przez kilka lat. Na swojego następcę namaściłem Marka Gąsiorka, zaś sam jeszcze zostałem w roli wiceprezesem ds. międzynarodowych. Całkowicie zaś zrezygnowałem w 1992 roku. Długo nie było mnie w kickboxingu, lecz nie zapomniano o mnie i zostałem zaproszony przez prezesa Piotra Siegoczyńskiego na jeden z jubileuszów Polskiego Związku Kickboxingu, podczas którego otrzymałem pamiątkowy medal.

Redakcja PZKB: Często podkreślał Pan bardzo ważną rolę Andrzeja Palacza.

Marek Frysz: Rozpoczął polską historię kickboxingu. Był otwarty na nowości, szukał dróg rozwoju m.in. otwarcie czerpał z boksu i starał się adaptować go na nasze potrzeby. Andrzeja fascynowało pięściarstwo i uważał, że będzie ważnym elementem kickboxerskiej układanki. To za jego sprawą zaczęły się przenikać światy kickboxingu i boksu, zarówno amatorskiego, jak i profesjonalnego. Wystarczy wymienić nazwiska Przemysława Salety czy Witalija Kliczko. Po przyjęciu ZSRR do WAKO, na ringu pojawiało się sporo dobrych radzieckich bokserów. Nokautowali ludzi ciosami pięściarskimi, dlatego w kickboxingu wprowadzono minimalną liczbę kopnięć w rundzie i dodatkowych sędziów, którzy je liczyli.

Redakcja PZKB: Doskonale znał Pan wszystkich polskich kickboxerów. Kto był najlepszy?

Marek Frysz: Osobiście mam ogromny szacunek dla Piotrka Siegoczyńskiego, kickboxerskiego samorodka - uważam, że miał największe osiągnięcia. Oczywiście, że wspaniałymi zawodnikami byli Marek Piotrowski, Przemek Saleta czy Agnieszka Rylik, jednak dla mnie numer jeden to Piotr Siegoczyński.


WSPÓŁPRACA:
WAKO
WAKO EUROPE
Ministerstwo Sportu
Antydoping
Prawo Sportowe
Fundacja Mistrzom Sportu
SportAccord
IWGA
Fisu
Polski Komitet Olimpijski
18.Dywizja Zmechanizowana im. gen. broni Tadeusza Buka
Centralny Ośrodek Sportu
Copyright 2014 - 2024 Polski Związek Kickboxingu
Created by: KREATORMARKI.PL